„Wojna to nie tylko Niemcy”
Tekst niniejszy zanotowany jest jako zapis etnograficzny, uwzględniający gwarowe formy, niepoprawne gramatycznie, a charakterystyczne dla Opowiadającego, pochodzącego z określonego terenu. Ponieważ zaś rozmowa dotyczy wydarzeń dziejących się pod koniec II wojny światowej w okolicach Kazimierza, pozwoliłam sobie na opublikowanie tekstu w formie, melodii i rytmie, w jakich został mi przekazany.
Bożena Gałuszewska
Ty myślisz, że wojna to były tylko Niemcy? Że tylko okupanty nas mordowały?
To ja ci opowiem, jak naprawdę było.
Babcia mówi „chodź ze mną” – poszłam z babcią krowy doić. Wychodzimy, a na dworze jacyś stoją półkołem, każą się wrócić do obory. Ja się zaczęłam drzeć… „Babciu, złodzieje! Babciu, złodzieje!” „Oj, no nie bój się.” Stoimy. Patrzymy. A ten jeden, swój niby, Polak, chodził do stajni, gdzie kunie były, świci. Obświcił po kuniach (a już obniuchały dobrze wcześnij, wiedziały… świnie znalazły w stodole, trza było się przecież wtedy kryć ze wszystkim). Jak wyszłam z obory z babcią, to chciałam ucieknąć do mieszkania, a te jak nie rykną: „Stój, bo cie zastrzelę!”. Yyyyy, no to wystarczy tak usłyszeć. O…ooo. Drżę cała, trzęsę. Babcia mówi „nie bój się, nie bój się, stój, stój”. One weszły, obświetliły wszystko, obejrzały gdzie świnie są do zabicia pochowane, i naprzód każą iść nam z babcią. Tatuś masło robił w masielnicy, to pamiętam te słowa: „rób stary masło, rób”! Weszły na górę, na strych po drabinie poszły i takie koszyki – kipy takie na susze – z góry pościągały, i też wszystek susz. Wóz drabiniasty podjechał pod bramę i wszystko zabrały tym wozem…
To były takie złodzieje…! Wałek do ciasta do wałkowania klusek, stolnica – wszyściutko! Jabłków naniesły, jabłka ze skrzynkami powyciągały, załadowały, a zgnitymi o ścianę rozbijały (a mieszkanie obielone, bo to święta już miały być). Patefon se nastawiły, taki dawniejszy patefon, na te płyty, pastu się smarowały skur…syny, czarnu pastu, i chodziły przy tym patefunie, i chodziły. Wszyściutko zabrały. Z szafów wszytściutko. Ojca mojego garnitur, co miał niedzielny, wszyściutko. Golutko było zostawione, wszystko zabrały.
Mamusia wtenczas jechała z O. (jeździła tam po ten cukier malas, taki żółty), nigdzie ich nie spotykała, bo – mówi – „żebym spotkała, to ja bym se poradziła, ja bym doszła do domu i zadzwoniła na policję.” Ale ty wiesz co było? Przychodzi do mieszkania, wszystko w krzyku, ja płaczę, mama się pyta co się… no mówię „nie ma nic, wszystko bandyty złodzieje” (no bo jak to można mówić na nich inaczej?) Obczyszczone, cztery ściany tylko zostały, na ściany jabłka porozbijane… na złość skur…syny robiły.
Moja matka, ona była tako sama jak i ja, draniowata, przyznaję się bez bicia. Rano – aby rano wstała i poleciała na posterunek to wszystko zgłosić, zameldować. Ale mojej mamie tam mówią tak: „pani G., niech aby pani za moment patrzy, jak zara będzie ofensywa i zara będzie ogień płynął i bandyty bedu się palić.” – O te słowa mówił. – A nieboszczyk będzie pochowany, to niech pani pójdzie zobaczy. Jak tego, to niech pani ściągnie garnitur. Z nieboszczyka. Męża przecież garnitur”. Ale pomyśl se, no jak pójdziesz? I moja matka nie chciała pójść się tam chandryczyć, „niech mu tam, niech dalej mu rośnie w ty ziemi, w tym garniturze”. Za moment moja matka idzie, a na K(..)e, (to miejsce się nazywało Pozorny Dół), chajcuje się jak nie wiem, Pali się. Nie zdążyły skur… – już powiem tak brzydko – skur…syny, ucieknąć z duszą. Bo zlały ich i spaliły i wszystek ten susz i wszystko co nabrały od nas – wszystko się spaliło i ony się też spaliły i koniec. Policja ich spaliła, policja. Taką zasadzkę na nich zastawiła. Paliwem ich polali, że jeden czarny dym się dymił. Nikt się nie uratował (siedzieli wtedy w kupie, takie mieszkanie mieli, taku złodziejsku baze i, widzisz, tu obrabowały, i co? Nacieszyły się? Nieboszczyka jeszcze pochowały w ojca garniturze i wszystko wymarniało… Widzisz? A my żyjemy.
Ony, mówią teraz, walczyły…? Walczyły? Jak się dało szabrowały, a gdzie tam walczyły! Z nikim nie walczyły, z kim miały walczyć, z nami? No o co? Złodzieje nie partyzanty. Z kim, pytam się ciebie, walczyły? Z ojcem? Z bratem? Z siostrą? A tera udało się przy święcie przepaskę mieć, białe rękawiczki pozakładane. Byli niby w partyzantce, a robili nie to co trzeba, cap ca rap robili. Potem prawdziwi partyzanci takich oszustów to tłukli.
A jak ruskie wchodziły? U nas na kwaterę weszły, no to trzeba było ustąpić, myśmy siedzieli, w takim tam… a te ruskie, wiesz, nachalne, czego im brakowało, to brały, albo bodaj łapy wyciągały. „Śpij babuszka” – słychać było… to ile razy babcia krzyczała wniebogłosy, bo się chciały garnąć i do babci. No, a co to? „Śpij. Niech będzie stara jak sobaka, aby żopu miała”. Wystarczy ci to słowo? Byli u nas na kwaterze do jakiegoś czasu, później, jak się jeszcze tacy jedni O-y. sprowadzili, to nas było dosyć. Pytasz się, czy ruskie były przyjazne? Jakie ruskie były przyjazne? Zalokowały się i siedziały póki nie wyszły. Tyle, że same się żywiły, ale się nie wiedziało, co zrobią, bo to do wszystkiego podobne, do najgorszego też…
A jeden taki, co do tych przebierańców za partyzantów przystał, to do mnie przychodził, jeszcze wkiedyś – wkiedyś, w tej „partyzantce” chyba. Ony przyszły jednego razu, taka szajka, zbiórka – po konie, do nas, do domu. I wzięły tego konia… Później on jeden przyszedł, że do mnie, to ja mówię „wiesz co, wstydziłbyś się, przyprowadź tego konia. Tyś złodziej, a nie partyzant”. „Ja nie brałem kona…” „A gdzie jest??!” Później nam ktoś powiedział, że na S., jak na S-y się jedzie te zrabowane konie były (mój przyszły potem małżonek przyprowadził naszego na następny dzień). Ja mówię „jak ty śmiałeś przyjść tutaj? Tu przychodzisz do mnie, i ty konia nam pod pistoletem zabierasz?…” (Ale i tak mi się podobał). Później ojciec mówi: „nie, kuniec randki, nie będziesz ze złodziejem, co ojciec jego dwoma palcami się żegna, i on się, kur…syn, dwoma palcami żegna też, takie cudoki”. I ojciec mi nie dał, żeby z nim chodzić. No to był jakiś czas, że myśmy bodaj ukradkiem… Do figury. (Bo kiedyś to się chodziło do figury śpiewać, w maju), to ja na pięć minut, na drodze – śmy się spotykali i – sa – sasa – sa – i rozchód. Ale tak, żeby była dłuższa randka to nie było, bo ojciec mnie śledził jak nie wiem. Przykładowo: gdzieś byłam – już za długo, już mnie podejrzewał. „To nie dla ciebie jest kawaler”. Później mówiłam ojcu: źle bym miała? Tera to on już je obrzydliwy, stary. Ale kiedyś to był blondyn! I wtedy on, że pod figurę na modły. A on tam i modły! Do mnie na modły, rozumiesz. Gadali mi później ludzie „dobrze byś miała przy nim”… A ja mówię „rad dusza do raju, jak ojciec nie pozwalał, z taką awanturą (niech z Bogiem odpoczywa), no to co, kto może rządzić? Ojca się słuchało. Kto tam wtedy odstąpił…
A ojciec na takiego „partyzanta” przebieranego za nic nie myślał mi pozwolić.
Nigdy mu tego konia nie zapomniał…
rozm. Bożena Gałuszewska