Trzy listy o Teresie
czyli Kuncewiczowa w ogniu krytyki

Do redakcji Bluszczu nadszedł list. od p. P. Restorffowej, która w ostrych słowach potępia nowelę p. M. Kuncewiczowej p. t. „Przymierze z dzieckiem”. Ciekawsze ustępy z tego listu przytaczamy w dosłownem brzmieniu:

„Szanowna Pani Redaktorko!

Zdaje mi się, że będę wyrazicielką opinji dużej, może nawet, większej części czytelniczek Bluszczu, jeżeli wypowiem całe moje najwyższe oburzenie na artykuł-powieść p. Kuncewiczowej p. t. „Przymierze z Dzieckiem””, a dalej „to co w 26-tym numerze Pani Kuncewiczowa pozwoliła sobie napisać, obraża wszelkie uczucia kobiety. matki, obraża pismo, które przyzwyczaiłyśmy się uwatać za lekturę dla rodzin, za pismo, które mogło znaleźć się w ręku córki naszej dorosłej, lub syna młodego. Słowa p. Kuncewiczowej, tłustym drukiem podkreślone, słowa i ustępy całe końca III-go rozdziału, no i inne, są tego rodzaju, że wstydzić ich się powinna redakcja Bluszczu. Dla kogo są te ustępy, dla kogo te zdania? Czy Bluszcz jest pismem dla gości restauracyjnych gabinetów? Czy Bluszcz poszedł na usługi zepsucia i rozpusty, która wprowadza korupcję do życia naszego na każdym kroku, tak, że nie można wprost znaleźć słowa drukowanego, któreby niesmakiem nie przepełniało czytelnika o szlachetniejszych gustach?” W końcu p. Restorffowa pisze: „Rozmawiałam w sprawie tego artykułu z paniami młodemi, nowoczesnych pojęć i wszędzie spotkałam się z tym samym oburzeniem i niesmakiem. Dość mamy brudnych, wstrętnych utworów, zabagniających nam literaturę. Bluszcz powinien być pismem, które się ze spokojem zostawia na stole. Taka była ideja jego twórców z Ilnicką na czele, taka powinna być i nadal jego myśl przewodnia”.

Na list p. Restortfowej odpowiadam.


Szanowna Pani. Jestem Pani wdzięczna za ów list do redakcji, – chętnie bowiem skorzystam z okazji, – by na łamach Bluszczu pomówić o „Przymierzu z Dzieckiem” M. Kuncewiczowej, gdyż nowelę tą uważam za piękną, ciekawą i godną głębszej uwagi. Na wysoce gorący I oburzony ton listu Pani odpowiem, rzecz oczywista, tonem zgoła innym – bo po przeczytaniu słów pani, jasnem mi się stało, że zaszło tu nieporozumienie.

Mam szczerą pokusę nieporozumienie to wyjaśnić tak ze względu na szanowną osobę autorki Iistu – jak i ze względu na owe ,.liczne zastępy czytelniczek Bluszczu”, o których Pani wspomina.

Musimy zacząć naszą rozmowę od ustalenia jednej, napozór drobnej, a jednak w tym wypadku dość ważnej kwestji – czy „Przymierze z Dzieckiem” jest artykułem – jak to Pani nazywa w swym liście – czy też nowelą. Mam wrażenie, że tu właśnie tkwi owo pierwsze, fundamentalne nieporozumienie. Pani Kuncewiczowa ani na jedno mgnienie oka nie patrzy na poruszone przez się odwieczne zagadnienie stosunku matki do dziecka okiem publicysty, nie wyciąga żadnych wniosków, nie uczy, nie moralizuje, jest wolna od całego balastu narzędzi chirurgicznych, z któremi publicysta przystępuje do zoperowania tematu. P. Kuncewiczowa traktuje poruszony przez się problem, jako temat par exellence powieściowy.

Mam wrażenie, że ktoś, kto na jedną choć chwilę, mógłby traktować „Chłopów” Reymonta, jako obszerny artykuł o polskiej wsi – musiałby rozedrzeć szaty z powodu szerzonej przez autora artykułu demoralizacji, propagandy kazirodztwa i innych zbrodni i musiałby ubolewać nad krzywdą, która stała się Polsce z powodu przyznania Reymontowi nagrody Nobla.

A teraz kilka słów wyjaśnienia na temat – dlaczego nowelę tę drukowałam w Bluszczu.

Jak powiedziałam – temat stosunku matki do dziecka jest tematem nieśmiertelnym i tak wiecznie młodym, że możnaby go chyba porównać tylko z drugim tematem.

O ile jednak na temat miłości spisywano całe tysiące dzieł i arcydzieł, o tyle temat macierzyństwa nie cieszył się taką wśród artystów „wziętością”.

Ciekawem jest, że dużą oględnością w wypowiadaniu się na ten temat odznaczały się kobiety. Na temat matki i dziecka więcej, o zgrozo! powiedzieli mężczyźni! I oto stało się tak, że cały potężny, nieśmiertelny, dostojny temat stopniał do jednej sentymentalnej piosenki „śpij dziecinko już”.

Jasnem jest, te dopóki słońce będzie ogrzewać ziemię, dopóki złote kłosy zbóż będą szumiały swą prastarą modlitwę do Boga – dopóty będzie się trzepotać nad śpiącą główką dziecka w takt serca wyśpiewana piosenka miłości matczynej.

Ale jeśli czyjeś rozumne i przenikliwe oczy spojrzą w głąb matczynego serca, wezbranego po brzegi bezmiarem miłości, której nie masz równej na ziemi, jeśli czyjeś rozumne oczy spojrzą uważnie – to może dojrzą tam, gdzieś, w głębi ukrytą, zabliźniającą się ranę, jakiś cichutki skurcz bólu, którego nigdy nie wyznają usta matki.

Miłość matki do dziecka daje jej bezmiar szczęścia, ale może właśnie dlatego, że miłość ta wynika z bezmiaru poświęcenia, wyrzeczenia się – rezygnacji z samej siebie. Dlaczego my, kobiety, mówimy chętnie o tem pierwszem, dlaczego milczymy wstydliwie o tem drugiem?

Dlaczego powtarzamy uporczywie bajeczkę o rodzącej się spontanicznie miłości macierzyńskiej, dlaczego nie opowiemy nigdy – jak uczymy się kochać nasze dziecko z dnia na dzień, z roku na rok, wśród bezsennie spędzonych nocy przy łóżeczku maleństwa, wśród tysiąca wyrzeczeń się własnego ja, wśród bolesnych skurczów serca – przepełnionego niepokojem o życie maleńkiej istoty, przychodzącej z zaświatów, a noszącej to tajemnicze, dziwne, potężne jak zaklęcie imię — „moje dziecko”.

Gdy koło naszego serca zaczyna bić serce maleńkie, a drobne ręce oplatają naszą szyję, czujny słuch matki słyszy najwyraźniej – jak jej własne życie odwraca się twarzą ku mogile, słyszy, jak małe, – nie umiejące wymawiać słów, usteczka szepcą: — „idź w cień — ustąp mi miejsca na słońcu – złóż w ręce moje swe życie, które już nie do ciebie należy, – twoje stopy skierowane są ku śmierci – aby moje młode zdążały ku życiu”.

Polubiłam Teresę – dlatego właśnie, że zrozumiała ona jedną z przedziwnych tajemnic macierzyństwa – że ze spokojem patrzy na drogę, którą trzeba będzie odejść powoli ku śmierci”.

Lubię ją po za tem dla tego, że miłość do dziecka nie zrodziła się w niej po za jej świadomością, że Teresa nie wywodzi jej ze ślepego instynktu, ale że wyrasta w niej powoli, boleśnie, wśród ciężkich kolizyj psychicznych, – by zdobyć sobie w jej sercu „wieczne zamieszkanie”.

Uważam zresztą, że nigdy i nic nie może być niemoralnego w tem, co mówi się o dziejach miłości matki do dziecka.

Wielką zasługą p. Kuncewiczowej jest to, że śmiałym ruchem wprowadza czytelnika w wielki świat tych zagadnień. Możnaby ujęciu przez autorkę postaci Teresy zarzucić to lub owo, możnaby nie zgodzić się ze zbyt jednostronnem nachyleniem jej psychiki tylko ku zmysłowemu pięknu – ale nigdy nie można cisnąć na nią ciężkim zarzutem niemoralności – bo zarzut ten jest typowem „kulą w płot”.

W obronie Teresy oddaję jeszcze głos autorce „Przymierza z Dzieckiem” p. Kuncewiczowej. Wanda Pełczyńska.

Bytoby niepraktycznie, gdyby literat obrażał się za swoich książkowych bohaterów, i, jeśli się nie podobają masie, pisał ich apologję. Wiele książek chodziłoby wtedy po świecie w istnej zgrai załączników, protestów i kontrprotestów, a krytycy zawodowi — wobec dwugłosu autora z opinją – przeszliby „do innej branży”. Teresa z „Przymierza” bardzo się nie podobała wielu osobom, co zostało mi zakomunikowane ze strony oficjalnej „Bluszczu”. Ku mojemu smutkowi zarzuty, jakie doszły do mojej wiadomości, nie są natury literackiej (czekając ostatniego słowa od fachowców, mogłabym tymczasem wyciągnąć ze zdań czytelników niejedną naukę).

Nie; Teresę oskarżono o niemoralność. A wiec zarzut społeczny. Ponieważ nie jestem społecznicą i trzymam się z upodobaniem mojej ścieżki ściśle artystycznej – tembardziej nic mnie na pozór do repliki nie zmusza. A jednak… Mus taki istnieje. Jest nim fakt, że „Przymierze z Dzieckiem” zostało wydrukowane w piśmie, którego naczelnym postulatem jest dydaktyka społeczna. W takiem piśmie otrzymnać może gościnę jedynie utwór literacki, który – jeśli nie „poucza” – to przynajmniej staje się w atmosferze moralnej. Moralność „Przymierza” zakwestionowano – muszę go bronić.

Przedewszystkiem sprecyzujmy, co to jest moralność. W stosunkrt jednostki do siebie: zwalczyć maksimum złych skłonności, rozwinąć maksimum skłonności dobrych. W stosunku jednostki do społeczeństwa: obrócić wszelkie dobro własne, oraz złożone sobie w depozyt — ku jaknajwiekszej korzyści społecznej.

Zobaczmy teraz, jak stosuje powyższe dwie zasady Teresa. Żeby to sobie uprzytomnić, trzeba streścić samą bajeczkę o „Przymierzu”, odrzucając wszystko, co jest artystycznym aparatem. A więc. Była sobie młoda mężatka, Teresa, ogromnie zadowolona ze swego życia. Tak napełniona szczęściem, że nawet muzyka, wyrażająca cudzy ból, nie robiła na niej wrażenia. Pani ta nadewszystko lubiła piękno, bała się brzydoty. (Narówni z inną brzydotą przerażał ją kształt brzemiennej kobiety.) Oto i tej pani urodziło sie dziecko. Zdarzenie owo, zwłaszcza noc narodzin, odczuła jako krzywdę, bo sprawa rozegrała się jej kosztem, a całkowicie poza jej wolą. Dziecko w pierwszych miesiącach istnienia nie budziło sympatji Teresy: brzydki, niezrozumiały i wymagający cudzoziemiec. Jednak oddała się całkowicie na usługi niemowlęcia. Powrót do dawnego szczęścia okazał się niemożliwy: zabrakło jego pierwiastków beztroski, która umożliwia artyzm i – urody, która umożliwia partycypowanie w zmysłowem pięknie.

Wszakże – gdy udało się raz matce, pod wpływem tańca zapomnieć o wielkiej przemianie – odrzuciła nastrój, by nie spóźnić się na służbę u małego żarłoka. Po sześciu miesiącach chłopczyk z krzykliwego niemowlęcia stał się miłem dzieciątkiem. Teresa oceniła nowy rodzaj piękna, jaki wzbogacił jej życie – pokochała najwpierw dziecięce piękno. W drugim roku życia w dziecku zaczął budzić się intelekt, a jednocześnie Jędruś wykrystalizował się fizycznie. Matka uwolniona została od funkcyj karmicielskich, natomiast mogła obserwować pierwsze samodzielne poczynania małego człowieczka.

Znalazłszy się z dzieckiem na wsi, spostrzegła więź kosmiczną, jaka tego człowieczka łączy ze wszechświatem. Odzyskując równowagę, przetrawiała Teresa swoje przeżycie. Stwierdziła, że przewrót ją zahartował, zbliżył z życiem – że osiagnęła jego pełnię (str. 896 Nr. 27). Przestała się buntować, wypróbowawszy na sobie odwieczną konieczność. Niebawem zaobserwowała, że syn – maleńki człowieczek – już rozpoczyna swoją człowieczą dolę! Już walczy. Odkrycie to uczyniło go jej prawdziwie drogim. Jędruś również odnosił się do niej po przyjacielsku; zwierzał swoje malenkiee tryumfy i porażki. Wtedy między temi dwojgiem zarysowało się wieczyste przymierze. Wkrótce później Teresa – kobieta psychicznie już dojrzała odczuła w sobie dojrzałość zmysłów. Stosunek z mężem nabrał cech żywiołowych. Jednak szał zmysłowy pozostawiał niesmak; ujrzawszy któregoś rana przy łożu małżeńsktem Jędrusia ze swoim Misiem – Teresa odrazu powściągnęła żądze. Z rozbujania sił życiowych pozostał głód wrażeń – rzuciła się w wir zabawy. Chłonęła świat napozór bez upamiętania; wszelako przeżycia tego okresu wzbogaciły jej podtwiadomość – najgłębsze źródło mądrości.

Jeden z towarzyszy zabaw rozpalił się szczególnie do młodej pani. Tolerowała go, jak partnera światowych uciech. Kiedy namiętność owładnęła tym panem, Teresa odtrąciła go z przerażeniem, brzydząc się uczuć wyłącznie bestjalskich. Epizod z „czarnym panem” zasmucił ją.

Otrzeźwiona z gorączki, zwrociła się ku synowi sprzymierzeńcy, by odtąd żyć z nim wiecznie z najściślejszem porozumieniu. Tak wyglądają, opowiedziane „swojemi słowami”, dzieje Teresy. Szukajmy niemoralności. W stosunku Teresy do samej siebie: I-y konflikt Teresa jest szczęśliwa – narzuca się jej przez muzykę cudze nieszczęście. Czy je brutalnie odpycha? Nie, usiłuje całą mocą woli nagiąć siebie do zrozumienia i współczucia. Jakoż wymusza na sobie zrozumienie. Współczuć nie może, bo jeszcze nie umie czuć boleśnie. II-gi konflikt. Patrzy na ciężarną kobietę – przychodzi myśl, że mogłaby sama tak wygladać. Teresa, rozkochana w dotykalnem pięknie i jeszcze niedojrzała do pojmowania piękna kosmicznego, buntuje się przeciw tej myśli. Czy postępuje niemoralnie? Nie; bo „nieświadomość grzechu nie czyni”. III-ci konflikt. Teresa potwornie cierpi przy porodzie własnego dziecka – ból ten nie budzi współczucia w otoczeniu. Czy kobieta złorzeczy, czy żąda chloroformu? Nie: „czuje cicho swej ból”… „zamyka się w skorupie bólu” dopóki jest w niej choć iskra ludzkiego odczuwania. Dopiero, kiedy ból zamienia ją w zwierzę, zaczyna pragnąć ucieczki. IV. Niemowlę jest dla młodej matki tworem niezrozumiałym (pozbawionym ludzkiej wymowy), burzy dotychczasowy porządek życia, który czynił ją tak szczęśliwą. Czy Teresa opuszcza niemowlę, czy chociażby traktuje je niesumiennie? Nie: karmi je własną piersią, „Krąży dniem i nocą w orbicie wrzeszczącego kosza”. V. Artyzm i pławienie się w zmysłowem pięknie – dwie rozkosze, które uwielbiała Teresa – zostały jej odebrane. Czy Teresa zwraca się przeciwko sprawcy tej klęski? Nie: w momencie, kiedy – za sprawą tańca – odżywa jedna z obumarłych rozkoszy, wyrywa się z objęć tancerza i śpieszy do dziecka. VI. Pod wpływem przejść fizjologicznych, i związanych z niemi objawień prawdy, Teresa zgłębia sens życia – życia, którego piękno zdobywa się nietylko uśmiechem, ale i krwią. Czy, poznawszy tę tajemnicę, Teresa buntuje się nadal? Nie; ,,ze spokojem patrzy na drogę, którą trzeba będzie odejść ku śmierci”…. „w jej sercu mieści się poufale cały kurz tej drogi”. VII. Teresa dojrzewa płciowo; budzi się żywioł. Widok dziecka – po nocy pełnej szału – napełnia ją wstydem. Czy zamyka wtedy oczy na dziecko? Nie; każe na przyszłość tunilknąć żądzom. VIII. Teresa nieświadomie wzbudza namiętność w „czarnym panu”. – Czy, pod wpływem jego pożądania, ona – kobieta z rozbudzonym już „temperamentem” – ulega „czarnemu panu”? Nie: odpędza go, a sama „wchodzi do domku syna na wieczne zamieszkanie”.

W powyższych ośmiu punktach zawiera się bilans kolizyj psychicznych Teresy: to jest osiem momentów walki ze złą skłonnością. Teresa walczy i zwycięża. Zatem w stosunku do własnego życia jest uczciwa.

Postawiono jednak Teresie zarzut niemoralności. Zgrzeszyła pewnie przeciw społeczeństwu… Patrzmy. Pokazano nam Teresę na jednym tylko skrawku życia: sprawa jej macierzyństwa. W tym zakresie istnieją dwa nakazy moralności społecznej: 1) dać społeczeństwu dziecko, 2) dziecko jaknajlepiej do życia przygotować. Jakże na te nakazy zareagowała Teresa? 1) Sprzeciwiała się poczęciu dziecka psychicznie. Tak. Jednak dziecko na świat przyszło. Widocznie sprzeciwu swego nie przeniosła na grunt poczynań realnych. Nie zrobiła tego z pewnością, skoro w okresie, w którym dziecko pojawić się mogło, jego przyszła matka posiadała w najwyższym stopniu zdolność „wsiąkania w gwiazdy pulsujące pod powieką”. Takie kobiety rzadko znają się na medycynie praktycznej. 2) Teresa sama karmiła swoje niemowlę. Czas jej „został pokratkowany wedle potrzeb przyrodzonych ssaka”…. „Każdy skurcz małego ciałka przyciągał ją do siebie z siłą organiczną”. Należy przypuszczać, że w tych warunkach wychowanie fizyczne Jędrusia nie zostało zaniedbane. A czułość, której tak dziecku potrzeba? – Powiedziane jest w „Przymierzu”, jak dziecko, po kilku miesiącach życia, zaczęło się stawać matce drogie i – w miarę rozwoju ich obojga – coraz droższe. Jest więc I czułość. Na to, żeby dziecko wyrosło na człowieka w pełni – trzeba mu jeszcze zrozumienia. Kwestia „czy Teresa zrozumie swoje dziecko” nie nastręczyła się chyba nikomu. Teresa zrozumiała siebie, co jest najtrudniejszem zadaniem poznawczem. Zatem dziecko swoje zrozumie napewno. Wniosek! Teresa ale zawiniła nic społeczeństwu. Gdzież jest w końcu ta niemoralność Teresy? Skądże powstała wersja, że „Przymierze” jest utworem na wskroś niemoralnym? Domyśliłam się bez trudu: oto mnóstwo, większość ludzi moralnością nazywa zwyczaj. „Przymierze” jaskrawo kontrastuje z pewną utartą tradycją. Bowiem istnieje taka tradycja: kobieta w wieku lat 3-ech, bawiąc się lalką, już marzy o własnem dziecku. Wyszedłszy za mąż, marzy tem intensywniej. Poczuwszy się matką, odrazu rozmiłowuje się w nieurodzonem jeszcze stworzeniu. Po urodzeniu niemowlęcia, nie widzi nic piękniejszego ponad a godność swoją macierzyńską, wraz ze wszystkiemi widomemi jej oznakami, piastuje z dumą.

Z tą tradycją dobrowolne przymierze z dzieckiem staje w oczywistej sprzeczności. Ale, czy to ma być kamień potępienia dla Teresy? Przenigdy. To dobro z trudem zdobyte jest podwójnem dobrem. Macierzyństwo według wyżej wymienionej recepty jest nieskończenie łatwiejsze od świadomego macierzyństwa Teresy. Ale związek, wyrosły między matką, a dzieckiem na podłożu dobrowolnego przymierza, będzie postokroć bardziej trwały i owocny od żywiołowej więzi między samicą, a małem. „Jeśli tak jest naprawdę – powiedzą – dlaczego tak uporczywie trzyma się tradycja o instynkcie macierzyńskim ?” Dlatego, że – w rezultacie długowiecznych dziejów – kobiety w przeważnej ilości są przedewszystkiem żywiołami, a dopiero później ludźmi. Rozwój życia wszakże zmierza naprzód ku swoim dalekim celom: kobiecie zaczyna się już marzyć człowieczeństwo nawet w miłości, nawet w macierzyństwie… Narazie jest to marzenie. Z marzenia jednak powstaje bohaterstwo — a ono przybliża niebo, które jest przeznaczeniem człowieka.


Zostaje jeszcze jeden argument, quasi moralistyczny, przeciwko noweli „Przymierze”: śmiałość słowa. To jest temat do dyskusji literackiej, ile że słowo samo przez siebie nie może być niemoralne: może być tylko: niezręczne, źle zastosowane, nieharmonijnie użyte. Słowo śmiałe w „Bluszczu”… Wiadomo mi przecież, na czem polega wyższość Zachodu nad Wschodem: w Chinach mówi się wszystkim o panu Wu Pej Fu, który umarł – „Wu-Pej-Fu dosiadł Smoka”, w Europie tylko dzieciom mówi się o nowonarodzonym Jędrusiu – „Jędrusia przyniósł bocian”. Wiadomo mi również, że ,.Bluszcz” nie jest konkurencją dla ,.Mojego Pisemka”.

I wiadomo mi jeszcze, że wypieków na widok wyżła goniącego wyżlicę, dostają tylko psychopaci.

Maria Kuncewiczowa.