Rozmowa z Marią Kuncewiczową („Pion”, 1937 r.)

Autorka Cudzoziemki mówi o sobie z utajoną niechęcią do zwierzeń. Mówi głosem pięknym i dyskretnym, półgłosem kończąc niedomówienia. – Nie myślałam nigdy – opowiada p. Kuncewiczowa o historii literackiej swej twórczości – o tym, że będę pisać. Ojciec życzył sobie, żebym studiowała historię, matka natomiast, wierząc w swój głos, pragnęła, bym się poświęciła muzyce. Jednak wyraźny napór sił wewnętrznych, narzucający mi niemal konieczność uporządkowania otaczającego mnie świata, zdyscyplinowania życia osobistego, zmuszają mnie do pisania. To droga, na której osiągam porozumienie z życiem i otaczającymi mnie zjawiskami świata.

Zapytuję, skąd pochodzi tematyka jej powieści i jaką wagę przywiązuje do swojskości w swoich utworach?

– Piszę o życiu znanym mi blisko i osobiście, doświadczonym i dokonanym we mnie. Nie mogę uwierzyć w nic, czego nie przeżyłam sama, co nie było radością albo bólem doznanym. Stosunek mój do świata i do życia nie jest pozytywny. Nie lubię życia, jestem nim przerażona i zgorszona. Wierzyłam w cuda, które nie dzieją się jednak i dlatego żyję w rozpaczy – to mój stan naturalny i chroniczny. Przemijanie przeraża, jeśli wiara w tętno życia i w sens przemijania pocieszyć nie może. Pisaniem potwierdzam siebie, zatrzymuję sprawy i rzeczy uciekające. Wstydzę się sentymentu, ale wynika to z założeń raczej formalnych – pisarz musi obiektywizować – intymne zwierzenia formułuję w znaczeniu ogólnym. Przez ironizowanie uciekam od liryzmu. Przezwyciężam może własną niepewność. Co do swojskości moich powieści, przyjemnie by mi było, gdyby można je było uważać za uniwersalne w pewnym sensie. Ludzie jednak podobni są do siebie obsesjonalnie niemal i krewni sobie. Dogadać się z każdym można „do korzenia”, który jest niewzruszalny u człowieka i wieczysty. Mimo to wydaje mi się, że swojskość moich powieści wynika z tła i pejzażu polskiego, który jest biologicznie po prostu zrośnięty ze mną, gra we mnie.

Na pytanie, czy zajmuje się problemem kobiecym, pani Kuncewiczowa odpowiada:

– Problem społeczny nasuwa mi się jako wniosek z poszczególnego życia. Są życia ludzkie, które mnie przerażają albo zachwycają i z tego wynika problem. Sprawy kobiece czuję, oczywiście, lepiej i rozumiem je, bo jestem kobietą, ale zagadnienia tego nie wyodrębniam z całości zjawisk. Kobiety i ich sprawy nie wzbudzają we mnie większego współczucia, niż sprawy mężczyzn. Odpowiednikiem portretu psychologicznego, jakim jest Róża w Cudzoziemce, będzie postać Adama w powieści, którą zamierzam napisać. Dla mnie to wielka próba i miara możliwości, czy potrafię tak „rozgryźć” mężczyznę.

Czy Kazimierz nad Wisłą był środowiskiem dla pani i czy zamierza pani środowisko takie kiedyś opisać?

– Jeśli chodzi o stronę dekoratywną i osobliwości pejzażowe, a nadto charakterystyczność typów – to wszystko dało mi środowisko Kazimierza. Nic ponadto. To co opisuję w Dwóch księżycach wyczerpało się, nie jestem tego ciekawa i nic mi to już nie daje. Odeszłam zupełnie. To był aspekt raczej dekoracyjny, to wygłupianie się artystów i wydziwianie, umyślne przerysowania. Życie widziane od zewnątrz sama byłam wówczas za mało jeszcze osadzona w sobie. W Dwóch księżycach daję pewne założenia formalne przeciwstawności życia rzeczywistego mieszkańców Kazimierza, które jednak jest poniekąd, przez dekoracyjność niezamierzoną, odrealnione – i jednostronnego, zewnętrznego, dekoracyjnego życia artystów, trochę kabotynów, wyżywających się w geście zewnętrznym. Przyznać jednak muszę, że mało bym wiedziała o życiu, gdyby nie Kazimierz. Tu zobaczyłam różne byty ludzkie, w swoim ubóstwie tak zdumiewająco egzotyczne – to była lekcja życia. Tu się zetknęłam z rzemieślnikami, z sąsiadami, tu zahaczyłam o konkretność życia, tu miałam swój kawałek ziemi, swój domek. Poznałam technikę życia, zetknęłam się ze zwierzętami, z roślinami, z różnymi gatunkami fikcji, w których żyją ci ludzie. Oczywiście, mogłoby się to wszystko stać i w innej małej mieścinie, Kazimierz jednak posiada tak wymowną ekspresję, ten pejzaż jest tak niewiarygodny, tło tak osobliwe, życie pełne kontrastów i dziwaczności. Poza tym sprawa środowiska nie ma dla mnie zbyt wielkiego znaczenia. Jestem naturą samotniczą i ludzie są mi mało potrzebni. Parę osób bliskich – wszystko inne, to jakby ruch na scenie, to fala i masa, która napełnia świat. Raczej środowisko w znaczeniu emanacji niebezpośredniej, środowisko jakie daje Paryż na przykład. Tak zwane życie kawiarniane uważam za przeciwne mojej naturze; obcowanie z ludźmi jest mi trudne, a w miarę lat tracę po prostu zdolność konwersacji. Życie moje wydaje mi się aż ordynarnie proste; jest kilka rzeczy, które muszę napisać – i tak nie wiadomo czy mi starczy energii, żeby te, jak drzazgi tkwiące we mnie sprawy zrzucić z siebie, uwolnić się od nich. Małą mam wytrzymałość nerwową i nie stać mnie na nic więcej. Mówienie „na temat” bardzo rozładowuje i jak wygadam wszystko, jestem uspokojona, a mnie tego nie wolno.

Na zakończenie naszej rozmowy zapytuję jeszcze, jak wygląda sprawa tak zwanego powodzenia i odpowiedzialności wobec czytelnika?

– Nie idę na łatwej fali powodzenia. Poza czysto ludzką, ambicjonalną przyjemnością, jaka wynika z uznania mojej pracy, patrzę na to jakby z daleka, przez szybę, jakby o kogo innego w istocie chodziło. To nie dotyczy moich spraw najwewnętrzniejszych. Co do odpowiedzialności, to miałam taką jedną chwilę przerażenia, kiedy jakaś młoda kobieta napisała do mnie, że znajduje się w takim stanie ducha, w jakim była w obliczu śmierci Róża z Cudzoziemki, i że jest moim obowiązkiem powiedzieć jej co ma zrobić ze swoim życiem. To był moment prawdziwej zgrozy. Do jakiego stopnia to co było moją sprawą osobistą, kiedy zaczęłam pisać, co było niejako moją funkcją życia, zazębiło się nagłe o istnienie innych ludzi, stało się sprawą publiczną i ja, istota aspołeczna, jestem pociągnięta do odpowiedzialności osobistej. I tu rozgrywa się konflikt uczciwości. Czy pisać „ku pokrzepieniu serc”, żeby ludziom nie było przykro – co mi jest wstrętne, czy mówić to co czuję. Mam głęboką niechęć do pedagogii, nie chcę nawracać ani uczyć. Oddziaływanie świadome jest złem. (K.L.)