Romek Wolny i pszczoły
Żądło, czyli historia Pana Romka

Zobaczyłam obejście i kilkoma domkami naprawdę się zachwyciłam. Były stare i piękne, a inne – jeszcze starsze – wcale nie przypominały czego innego niż tylko koszyk, kobiałeczkę. A ten duży, ze spadzistym dachem i ażurowymi detalami – ten mnie całkiem zachwycił. Stał w cieniu drzewa, opodal klombu, jak w zaczarowanym ogrodzie. Oczu nie mogłam oderwać. Korciło mnie, zżerała ciekawość, co też tam w środku mogło się dziać. I jakby tego było mało – jeszcze ten wszechobecny, odurzający zapach ziół.

Weszliśmy do Dużego Domu. Tuż za progiem naocznie się przekonałam z kim mam do czynienia. Prawdziwe oblicze Gospodarza. Złoto – słoneczne słoiki, woskowe świece, bieluśki kombinezon, szerokie rondo kapelusza, spowite gęstą, przejrzystą siatką. Zapach. Niepowtarzalny, nigdy przedtem nie wdychany, gęsty i słodki.

Zasiedliśmy przy stole, piliśmy miętę z ogrodu, spod okna, słodzoną miodem. Lipowe niebo. No i zebrało nam się na pogaduszki. Zapytałam o moje znajome, znane mi od dzieciństwa, o których wiedziałam tylko tyle, że się ich boję i nie lubię, gdy się zbliżają. Panu Romkowi zabłysły oczy. Rozsiadł się. Wiedziałam, że je zna, że ma w najbliższym sąsiedztwie, że spędza z nimi wiele czasu, ale nie wiedziałam, że… że po prostu je kocha.

„One nie żyją długo – powiedział. – Miesiąc? Tylko królowe mają przed sobą jakieś 4, góra 6 lat, ale wtedy, to już królowa pada ze starości. Tyle, że pszczelarzowi przydatna jest tylko przez rok – dwa, a wiąże się to z jej możliwościami składania jajeczek. W naturze królowa ginie sama, ale w pasiece… Ja tego jeszcze nigdy nie zrobiłem, bo to polega na brutalnym ukręcaniu łba, nie mogłem. Zresztą, albo następczyni, albo robotnice same ją, starą królową, eliminują.

Póki co, wokół królowej gromadzi się przez jakiś czas całe życie ula. Królowa produkuje te swoje feromony i to dzięki nim wszystko się wokół niej kręci. Królowa rządzi, a potem przestaje rządzić, bo ul – to jest skomplikowana, świetnie zorganizowana społeczność, rządząca się własnymi, niezmiennymi prawami. Przychodzi dzień, kiedy rój się dzieli. Wychodzi stara matka, za nią idzie część pszczół. Czasem widać, jak taki rój leci, a to zawsze oznacza jedno: rodzina pszczela się podzieliła. W ulu została matka młoda. Jeśli matki walczą w ulu, to jest to walka na śmierć i życie, to któraś matka zginie, nie wyjdzie z roju (to jest jedyna agresja królowych: wobec siebie. Matki nie żądlą, nic z tych rzeczy. Toczą tylko walkę z inną matką). Ale to nie jest bezsensowna wojna, tylko naturalny rozwój, pomnażanie rodziny pszczelej. Wymóg i dyktat przyrody.

Ale może być i inny scenariusz: rój pszczeli wychodzi – wychodzi ze starą matką przed wykluciem się młodej, albo w dniu jej wyklucia. Te matki się ze sobą nie spotykają. Gdyby się spotkały, stoczyłyby walkę – któraś matka by zginęła i wtedy rój by nie wyszedł, tylko został z nową matką – zwyciężczynią (patrz wyżej). Jeżeli byłby tylko jeden matecznik, z którego wyszłaby matka i stanęła do wojny z dotychczasową, to byłaby to nowa matka wykluta z matecznika ratunkowego, bo stara, ze względu na wiek, czy ułomności nie jest dłużej tolerowana przez pszczoły i wtedy dochodzi do wymiany matki na doskonalszą.

Natomiast przy biologicznym podziale rodziny pszczelej mateczników jest kilka, kilkanaście. Wtedy stara matka może wyjść z rojem, a z nowych mateczników wykluwa się następna, która może zgryźć pozostałe mateczniki i tym samym skraca cykl rozwoju następnych konkurentek, nie doprowadzając do ich urodzenia. A jeśli w tym samym dniu urodzą się dwie matki – one obie staczają wojnę, któraś musi zginąć. Nie jest możliwe, by jedna z nich wyszła z ula z częścią rodziny, nie wyjdzie rój w wyniku takiej wojny. Natomiast może wyjść drugi rój, z młodą matką, już z młodymi pszczołami, gdy się wykluje w dalszej kolejności z następnego matecznika. Cykl się powtarza: wychodzi pierwak, drużak, itd., czyli – nowo zorganizowany rój – i zakłada nową społeczność.

Pszczoły nigdy nie lecą w nieznane. Najpierw latają zwiadowcy. Znalazła się stara dziupla, albo jakiś komin – i to jest to upatrzone miejsce. Wracają. Tańcem, specjalnymi gestami przekazują wiadomości o nowym siedlisku. Pszczoły, które odchodzą, w wolach zabierają część pokarmu ze starej spiżarni, bo wiedzą, że w pierwszym okresie muszą wybudować plastry i nie będzie czasu na latanie z kwiatka na kwiatek. Dopiero potem zaczynają się regularne loty.

A w starym ulu rządzi młodzież. Matka i robotnice dojrzewają, ale początki są trudne. Rodzina jest osłabiona, trzeba poczekać, aż nowy ul dojrzeje.

Najlepiej, gdy pszczelarz dostrzeże, że mu się w ulu szykuje nastrój rojowy. Dzieli wtedy rodzinę na dwie części i pszczoły nie szukają szczęścia gdzie indziej. Pszczelarz bierze sprawę w swoje ręce i organizuje im życie. Ale gdy pszczelarz dostrzeże, że mu się już ul roi, stara się przechwycić królową i osadzić ją w klateczce, żeby nie odleciała. Ul się roi – znaczy, że już jest w trakcie wyjścia, a to trudny moment, bo towarzystwo już się rozłazi. Dostrzec matkę i dogrzebać się do niej – to jak strzał w totolotka. Ale jeśli się tak szczęśliwie zdarzy, to matkę się chwyta, zamyka w pudełku od zapałek albo w klateczce matecznej i wtedy jest gwarancja, że same pszczoły bez niej nie polecą – a matka jest w garści u pszczelarza! Pszczoły są wtedy tak napełnione zabranym nektarem, że nie mają siły żądlić, a jeśli pokropi się je wodą – nie wzbiją się do lotu. No więc, jeśli stworzy się im komfortowe warunki , tzn. gotowe nowe mieszkanie – to mają ułatwione zadanie. Jeśli się matkę wrzuci do nowego ula, to one doń pójdą. Jest jednak duże ryzyko, że nic z tego nowego zasiedlenia nie będzie, bo pszczoły pamiętają topografię terenu. Mogą być całkiem zdezorientowane i drugi raz się z ula wyroić, bo będą myślały ogłupiałe, że nie dokonały tegoż aktu rojenia. Dlatego łapie się matkę do klateczki i zamyka do ciemnicy, piwnicy. Tam pszczoły trzeba przegłodzić i przechłodzić dobę, dwie. W tym czasie zapomną dotychczasową orientację i dopiero na trzecią dobę da się im ciasto pszczele i obsadzi w innym ulu, w innym skraju pasieczyska. Od razu można je obsadzać w ulu, ale w pasiece odległej o co najmniej 4 km. Bo pszczoły nawigują wg. słońca i kodują dokładne położenie ula. Jeśli się go przesunie tylko o kawałek – pszczoła nie trafi, ogłupiała siądzie na trawie.

Trzeba je przenieść dalej niż 4 km., żeby zgubiły ten teren, który pamiętają. W nowej okolicy nauczą się nowego położenia. Najpierw lecą, rozpoznają miejsce i wszystkiego się uczą – to znów robota zwiadowców. Wracają do rodziny i wszystko przekazują tańcem. Potem już robotnice latają po nektar i trafiają bezbłędnie z powrotem. Na tym polega wędrówka z pszczołami na wrzosowiska, na lipy, na grykę i rzepak.

Ale najlepiej dostrzec okres rojowy, tzn., fakt, że jest już taka tendencja, że pszczoły już wpadają na ten pomysł, że tworzą nowe mateczniki. Wtedy pszczelarz nie musi łapać matki, wystarczy, że sam fizycznie weźmie część plastrów z pszczołami i przeniesie do ula obok. Wystarczy, że je w tym momencie podzieli. Ale ważne, żeby zerwał mateczniki, by się nowa matka nie wykluła. Pszczoły ze starą matką przestaną myśleć o rojeniu, bo siła ich będzie osłabiona, wrócą do normalnej pracy. Natomiast ta część, która nie ma matki na jajeczkach, podciągnie nowe mateczniki – po tym pszczelarz pozna gdzie zabrakło matki. Wtedy mateczniki należy zerwać albo zostawić jeden, pielęgnować go, by wyszła nowa królowa, ewentualnie poddać matkę z pasieki zarodowej.

Życie ula dzieli się na hierarchie i etapy. Zwykła pszczoła żyje ok. 35 dni, a kolejnym częściom jej życia przypisane są konkretne zadania: zaraz po wykluciu – czyści ul, trochę później – przygotowuje komóreczki. W innym okresie – przejmuje nektar od zbieraczy, w jeszcze innym – wachluje, wentyluje ul, w jeszcze – jeszcze innym – zajmuje się larwami, potem – wypaca wosk, budując plastry i dopiero w końcówce życia lata na kwiatki po nektar. Zwiadowcy sprawdzają z jakich kwiatków da się go w określonym momencie zebrać, przekazują tę wiadomość gdzie trzeba i robotnice posłusznie latają na pastwiska akacjowe, rzepakowe, lipowe czy na wrzos. Wybierają określone kwiatki, bo pociągają je kolory, choć barwę postrzegają inaczej niż ludzie. Zdecydowanie preferują jaskrawości – stąd kolor uli. Ale już pszczelarz nie ubierze się na niebiesko, bo to dla pszczół dezorientacja.

Pszczoły na nogach zbierają pyłek (bardzo zdrowy dla ludzi, samo białko). Nektar przenoszą w wolu. Nektar jest wodnisty; to węglowodany, które na tym etapie jeszcze do niczego się nie nadają. Inne pokolenie pszczół siedzące w ulu ma za zadanie odparować nadmiar wody – i to jest właśnie dojrzewanie miodu. W ulu panuje temp. ok. 40 stopni, pszczoły pożerając węglowodany z nektaru wytwarzają ciepło, dzięki czemu woda odparowuje, a miód nie fermentuje. Ale jak jest za gorąco – siedzą pszczoły na wylotku i machając skrzydełkami wentylują, regulują temperaturę i wilgotność. Ależ w pasiece wtedy pachnie… Jak to cieszy pszczelarza!

W ulu jest doskonale czysto. Pszczoły ul pucują. Pszczoły się w ulu nie załatwiają ( z przeproszeniem). Jeśli zdarzy się inaczej – znaczy – jest choroba.

Przed zimą przygotowują ul. Kitem, który nie tylko zakleja dziury, ale przede wszystkim ma właściwości bakteriobójcze – wyściełają każdą szparę. Sam zapach kitu działa dezynfekująco. Zimą spada temperatura, więc się pszczoły zbijają w kłąb. W samym środku siedzi królowa, wokół niej – ciasno zbite robotnice ogrzewają ją własnym ciałem. One muszą rotować: te, które są na zewnętrznej warstwie muszą wejść głębiej, gdzie jest cieplej, a te ze środka – na zewnątrz, żeby nie pozamarzać. Muszą się na zmianę ogrzewać. Wykonują wtedy niewiele czynności, żeby nie tracić ciepła. Jeśli co niektóre padną, zostają na dnie, reszta rodziny ich nie usuwa, żeby się w zimnie nie umęczyć. Ale jak tylko przyjdzie pierwsze ciepło – natychmiast sprzątają i czyszczą.

Pszczoła nie szasta żądłem. Żądło to harpun, który raz wbity nie da się wyjąć. Wyszarpując je – wyrywa sobie trzewia. Użycie go to ostateczność, więc ataki i agresywność pszczół to czysta fikcja. Ale jeśli jesienią do ula wtargnie mysz, rzuci się na nią iluś tam desperatów samobójców, ginących dla dobra społeczności. Mysz zażądlą na śmierć. Żeby się nie rozkładała i nie zatruwała ula – balsamują ją kitem, bo przecież nie dadzą rady fizycznie wynieść ją na zewnątrz. Co innego zimą. Wtedy gryzoń sieje spustoszenie, bo pszczoły nie mogą wyrwać się z kłębu, bowiem wówczas utracą temperaturę i zginą.

Zimą pszczoły żyją dłużej niż 35 dni, bo nie tracą energii, nie pracują intensywnie. Matka nawet nie składa jajeczek, zaczyna je składać dopiero w lutym, gdy idzie ku wiośnie. W maju zaś, matki znoszą ich już 2000 na dobę! Ale póki co, w marcu – kwietniu następuje wymiana pszczół – osobniki, które przetrwały zimę – giną. One swoją rolę już spełniły.

W pewnym momencie cyklu w ulu pojawiają się trutnie. Nie służą one niczemu innemu poza odbyciem lotów godowych z młodymi matkami. (Robotnice nie mają biologicznej zdolności płodzenia potomstwa. Ich zadaniem jest tylko opieka i troska nad nim). Matka już od jajeczka hodowana w specyficznej komórce, jest inaczej karmiona – dla niej pszczele mleczko! Dzięki niemu wykształcają się u niej narządy rozrodcze. Odbycie lotu godowego to nie żadna przypadkowa randka. Są specjalne „trutowiska”, gdzie spotykają się trutnie z różnych pasiek, dzięki czemu nie dochodzi do aktów kazirodczych. Takich lotów matka odbywa kilka, ale jakby w jednej serii, kilkudniowej. Nigdy więcej już jej się to nie zdarza. Zapłodniona wraca do ula i składa jaja. I choć ona jest królową, to tak naprawdę o równowadze w społeczności decydują robotnice, bo to one przygotowują komórki. Różnie przygotowują i gdy do komórki wejdzie matka – bada łapkami: komórka wypolerowana, kształt właściwy, poziomy – składa jajo, w międzyczasie zapładniając je (efektem lotów godowych). Tu wykluje się larwa robotnicy. Komórka większa, okrągła, w pionie, zkroplą mleczka pszczelego – tu będzie larwa królowej. Komórka duża, ale sześciokątna, nie okrągła jak dla matki – to miejsce dla przyszłego trutnia. Do takiej komórki leci jajo nie zapłodnione. Trutnie po lotach godowych, przed zimą, są wyrzucane poza społeczność. Rola skończona, dalsza ich egzystencja byłaby pasożytnictwem, na które pracowite pszczoły pozwolić sobie nie mogą. Trutnie nawet nie potrafią żądlić… Nie przydadzą się już.

Szerszeń to straszny drapieżnik, wróg pszczół. Jeden dorodny lub dwa potrafią zamordować całą rodzinę. Łapie taki pszczołę, wysysa zeń soki i leci po następną. Albo siądzie na wylotku i czyha. Żądło pszczele się do obrony nie nada, bo nie przebije szerszeniego pancerza. Ale i na szerszenia jest przez Naturę wymyślona rada: tak go pszczoły obsiądą szczelnie, tak swoimi ciałami podniosą temperaturę, że go uduszą, zagotują, bo szerszeń w 40 stopniach ginie.

Ale przy wylotku stoi zawsze straż. Jak pszczoła przylatuje, to zanim wejdzie do ula, jest przez strażników identyfikowana. Każda matka wydziela swój własny, feromonowy zapach, którym przesiąknięta jest cała jej rodzina. Zapach ula zależy od pożytku, podobnie jak zależy do niego nastrój pszczół. Z pożytku kwiatowego wytwarzane są miody nektarowe, a czymś zupełnie innym jest miód spadziowy. Spadź może być liściasta, iglasta, z drzew i krzewów. Odpowiednie warunki pogodowe powodują, że drzewa wytwarzają soki, na których żerują mszyce i czerwce, ale ponieważ nie trawią one cukrów prostych, to muszą je wydalić. I to właśnie zbierają pszczoły. Ten miód jest nieprzewidywalny – nie wiadomo kiedy się pojawi. Ale miód spadziowy jest bardzo wartościowy, zawiera więcej pierwiastków (sód, potas, magnez) niż miody nektarowe. I nie uczula alergików.

Pszczoły są wożone na pożytki w specjalnych ulach „wędrownych”, np. styropianowych. Załadowane do samochodu albo na przyczepę jadą na odległe wrzosowiska, kwiatowiska…

Czasem pszczoły chorują, wyjmiesz ramkę – zobaczysz tylko kupry martwych pszczół. Serce się kraje. To boli… Straszny widok. Równie straszny jak pasieczne „kataklizmy”. Pewnego razu zawiozłem ule tu, niedaleko na Wylągi. Stoi spokojnie moja pasieka. I pewnej bezśnieżnej zimy, w lutym, dostałem wiadomość, że coś się w tej pasiece stało. Były tam trzy rzędy uli – dwa z pszczołami i jeden rząd pustych. I akurat w te zamieszkałe zwaliło się zabytkowe, ogromne drzewo o średnicy pewnie ze dwóch metrów. Widok straszny. Stanąłem, popatrzyłem. Widzę swoją bezsilność i głucho pytam „Panie Boże, za co!” I druga myśl: nic tu po mnie. To natura, przypadek, ma prawo się tak zdarzyć, dziki zwierz może roznieść pasiekę – takie rzeczy się przyjmuje z pokorą. Królestwo Natury… Już się miałem odwrócić na pięcie, gdy pomyślałem: a może jednak któraś przeżyła?… I z A., gospodarzem ziemi, na której stały ule i z jakimś przypadkowym gościem z pensjonatu, z Hiszpanem, przez 40 minut przy pomocy piły spalinowej wycinaliśmy zwalony pień, by się dostać do ruin ulich, dosłownie wbitych w ziemię. I o dziwo! Trochę pszczół przeżyło katastrofę! Wynosiłem garści tego, co zostało, wymieszanego z pokarmem zimowym i wstawiałem do pustych uli. Myślałem: a nuż się wyliżą, jakoś dadzą sobie radę… Przenosiłem, jak leciało, bez siatki, bez ochrony – to był przecież akt ratunkowy! Następnego dnia spadł śnieg. Gdyby spadł dzień wcześniej – biedne pszczoły – byłoby po nich. Ale coś nad nami czuwało i w sumie trzy ule wyszły cało z opresji. Na wiosnę były już zdrowiutkie. Ale jak sobie przypomnę te poprzewracane, połamane ule… straszny widok. Płakać mi się chciało”… (i Pan Romek naprawdę wygląda jak ktoś, kto się za chwilę rozbeczy).

Pan Romek opowiadał i opowiadał, oczy mu błyszczały. Widać było, że decyzja o porzuceniu geodezji i okazyjnym, dość przypadkowym kupieniu 3 pierwszych uli – była słuszna, aczkolwiek nijak się miała do dziecięcego strachu przed pszczołami i wstrętu, jaki ogarniał małego Romka na sam widok miodu. Poza tym, tak czy inaczej codziennie bywał w Dużym Domu Rodziców, w domu z ogrodem, a ula zapragnął, bo uznał, że może postawić w ogrodzie coś niekłopotliwego, a pożytecznego. W jego pojęciu, miód sam miał się przelewać wierzchem, należało tylko podstawić cebrzyk. Tak myślał. Same się pszczoły wyżywią, żaden obowiązek, sama słodycz.

W dalszej rodzinie był mistrz pszczelarski i jemu Pan Romek zwierzył się ze swych planów.

– Ule sobie kupię, panie Wiesiu, tylko skąd się bierze pszczoły?

 Pan Wiesio uszom nie wierzył.

– Oszalałeś. Ty wiesz coś o pszczołach?

– Miód robią.

Aha… Ule kupić od pszczelarzy, używane. Okazyjnie kupił. Pan Wiesio poradził, przypilnował, syrenką Bosto przywiózł o świcie. Te ule były z lat 40-tych. Nieszczelne. Zanim dojechali do domu, Panu Romkowi spuchła twarz. A Pan Wiesio, na domiar złego, bąknął coś o chorobach pszczół.

– To pszczoły chorują? Ja w takim razie daję panu, panie Wiesiu te ule w prezencie, pan sobie weźmie. – A moja syrenka wozi ule tylko w jedną stronę – odparł pan Wiesio.

Przyjeżdżał potem pokazywał, uczył. Z czasem Pan Romek, popełniając błędy nowicjusza, popełniał ich coraz mniej. Wiedział, że nie wolno się do ula umyć pachnącym mydłem. Nie daj Bóg – po piwie. Nienerwowo, bo agresywność pszczołom rośnie. Rośnie im też z powodu zmian pogody, ciśnienia (pszczoły świetnie te zmiany wyczuwają, jak dokładny barometr). Stają się złośliwe, lepiej wtedy nie zaczepiać. Nastrój ich zależy też od pory roku, od pożytku – czyli od tego, jakie kwiatki odwiedzają (niebawem się dowiedział, jak bardzo agresywne są na gryce). Ale póki co, niósł swoje pierwsze trzy ule i puchł. Dziś mówi, że pokąsały mu głównie twarz, ale im dłużej słucham Pana Romka, tym większej nabieram pewności, że wtedy, na początku, dostał jedno celne żądło, jedno na całe życie, słodkie, złote i brzęczące, ożywcze żądło prosto w serce.

Bożena Gałuszewska

Przyp. Red. Bardzo dziękujemy Panu Romanowi Wolnemu za życzliwość, cierpliwość i pomoc, jaką okazał.