Przyśnił mi się Kazimierz Dolny
Teresa Szydłowska-Fihel

Motyw przewodni mojej opowieści to dzieje trwającego trzy dziesiątki lat związku z „Górką”, domem nad wąwozem Małachowskiego, położonym w jednym z najpiękniejszych miejsc Kazimierza.

Losy tego domu i zamieszkałych w nim dwu rodzin, jego gospodarzy tworzą klamrę tej opowieści. Wokół tej osi buduje obraz miasta w latach 1965-1995 i stopniowo zaludniam go postaciami głównie rodowitych kazimierzan, choć nie brak i kazimierzan z wyboru, ludzi znanych lub całkiem nieznanych, ale zawsze oryginalnych i charakterystycznych dla kazimierzowskiego pejzażu.

Najwięcej miejsca poświęcam oczywiście rodzinom moich gospodarzy, opisanych w kilku rozdziałach i pojawiających się w wielu następnych, aż po zakończenie opowieści.

Kreślę również postacie bliskich sąsiadów „Górki”: Marii i Jerzego Kuncewiczów, pań Koziorowskich żyjących na resztkach dawnej „Koziorowszczyzny”, a także sióstr Królikowskich, rolniczek, które dorobiły się murowanego „budynku” na wynajem kwater dla letników; opisuję ludzi „z miasta”: kamieniczniczkę Helenę Wermanową, prywatnego w PRL-owskim czasie restauratora Michalskiego i osiadłego na ojcowiźnie półkazimierzaka półwarszawiaka, reportażystę Lecha Pietrzaka; także środowiskowe domy Prasy i Architekta, ściągające wielu miłośników Kazimierza i wywierające niewątpliwy wpływ na atmosferę miasta. I wreszcie mniej lub bardziej szczegółowo, całą plejadę tutejszych postaci na tle dnia codziennego, dni targowych, świątecznych, organizowanych festiwali folklorystycznych, w scenerii naszpikowanej realiami tamtych lat, scenkami rodzajowymi i opatrzonych anegdotą, refleksją, sytuacyjnym szczegółem.

Osobisty charakter tej opowieści zaznacza się w opisie wędrówek po najbliższych i dalszych okolicach Kazimierza, które – dalekie od konwencji przewodnikowej – wynikają z własnych upodobań i chęci podzielenia się tym, co uważam za najbardziej niezwykłe w tamtejszej przyrodzie.

*

Wzgórze nad wąwozem Małachowskiego jest wyjątkowej piękności. Nie widać stąd wprawdzie rzeki, ale parawany zieleni tworzą zeń miejsce idealne na spotkania z tutejszą przyrodą. Nie przypadkiem upatrzyli je sobie Maria i Jerzy Kuncewiczowie, gdy postanowili zadomowić się w Kazimierzu. Ich wybór padł na rozległą posesję u wylotu wąwozu należącą do Reginy Białowiejskiej. Pertraktacje w sprawie kupna musiały być niełatwe. Domyślamy się tego z opowiadania „Malwina” z książki Marii Kuncewiczowej „Dwa księżyce”, wydanej w latach trzydziestych. Psychologiczny portret Malwiny skreśliła pisarka czerpiąc z osobowości Reginy Białowiejskiej. Wreszcie jednak transakcja dobiegła końca i Kuncewiczowie nabyli większą część posesji z głębokim parowem, sadem i niewielkim domkiem, który służył im do czasu wybudowania swego wymarzonego domu: pięknej drewnianej willi, zaprojektowanej przez Karola Sicińskiego tam, gdzie „smolinosy, róże i georginie unosiły się na fali łodyg, pędów liści – nie wiadomo skąd przybyłe – jak ptaki.(…)

Regina Białowiejska nie opuściła wzgórza. Na nie sprzedanej resztówce posesji postawiła dla siebie drewniany domek, piętrowy, a właściwie parterowy z poddaszem, z werandką na tyłach, od frontu z gankiem, którego dwie kolumienki podpierały spadzisty daszek. Latem zjeżdżała rodzina. Wśród niej siostrzeniec, Mirosław Wróblewski, zakochany po uszy w Kazimierzu. Jemu ciotka Regina zapisała w testamencie pół domu.

Z górą trzydzieści lat później, zażywając tam sjesty w słoneczne ciepłe popołudnie w pokoiku na tym poddaszu, z oknem otwartym na ogród, warzywnik i pasiekę, rozmyślałam nieraz o Reginie – Malwinie.

Sądząc z jej literackiego portretu i z opowiadań tych, którzy ja znali, musiała być nieprzeciętna kobietą. Po wojnie mieszkała z nią siostra, Stanisława Zacharkiewicz. Pierwsza zmarła Regina. Stanisława źle się czuła w pustym domu. W rodzinie uradzono więc, że trzeba rozejrzeć się za kimś, kto zająłby się domem, w którym stale coś wymagało naprawy; ogrodem, aby nie zadusiło go z czasem zachłanne zielsko, a wreszcie – zaopiekował się samotną, starszą kobietą, kiedy przyjdzie słabość i choroba. I tak do pokoju z kuchnią, z sionki na lewo, wprowadziło się małżeństwo Łaszanowskich z dwuletnim synkiem Jackiem.

Oboje kazimierzanie, oboje godni zaufania, spokojni ludzie. Opiekowali się panią Stanisławą do końca. Gdy odeszła, pozostali w domu jako dożywotni lokatorzy. (…)

Pan Edward założył za domem pasiekę, pani Janina pieliła ogród i uprawiała wydzielony na ich potrzeby niewielki warzywnik. To ona nazwala dom „górką”, co się przyjęło. Mały Jacek pluskał się latem w wanience wystawionej przed gankiem. Jesienią zbierano orzechy. Czasem przyjeżdżali spadkowi właściciele (…) odpocząć, odwiedzić groby ciotek na tutejszym cmentarzu, zebrać orzechy i miód na święta.

Zaczęto wynajmować pokoje. Pojawili się letnicy.

I taka jest pokrótce znana mi historia domu, do której i my przylgnęliśmy w swoim czasie.