Piotr Potworowski w Kazimierzu nad Wisłą
Anna Miller

Piotr Potworowski w Kazimierzu nad Wisłą.
Spojrzenie z perspektywy marginesu

Jest rok 1958.

24 września Władysław Gomółka po raz pierwszy rzuca hasło: „Tysiąc szkół na tysiąclecie”,18 września w Warszawie rozpoczyna się I Festiwal Jazz Jamboree, 26 października umiera architekt Jan Koszczyc-Witkiewicz.

W tym samym roku Piotr Tadeusz Potworowski, malarz wyrosły ze środowiska kapistowskiego, uczeń Pankiewicza i Légera wraca do Polski. Witają go tłumy entuzjastów ciekawe oceny jego sytuacji artystycznej w Polsce. Do kolegów kapistów wypowiada słynne zdanie: U nich nawet drzewo nie drgnęło nad wodą – malują ten sam staw, te same daszki czerwone pomiędzy drzewami. Nawet dachówka nie spadła (przyp. 1). I wyrusza na plener do Kazimierza Dolnego.

Zazwyczaj, opisując powrót Potworowskiego do Polski, mówi się o wystawie w Muzeum Narodowym w Poznaniu oraz jego działalności dydaktycznej. Ja natomiast chciałabym zwrócić uwagę na mniej znany epizod – pobyty malarza w Kazimierzu nad Wisłą.

Idąc jeszcze dalej, należałoby zapytać, jaki obraz centrum możemy zobaczyć nie z samego centrum, a więc miejsca zwyczajowo zajmowanego przez historyka sztuki nowoczesnej, lecz z pozycji marginalnej, w myśl zasady, że z marginesów więcej widać (2), pisał Piotr Piotrowski.

Umieszczając bohatera z dala od centrów artystycznych chcę dowiedzieć się co, jak i dlaczego Potworowski zobaczył z marginesu jakim był w tamtym czasie Kazimierz i jak to spotkanie wpłynęło na miejsce, które wybrał na swój punkt obserwacyjny.

W jakim miejscu jest w 1958 roku Piotr Potworowski? Od 1949 roku pełni funkcję profesora Bath Academy of Art w Corsham. Zyskał sobie uznanie w tamtejszym środowisku, jest członkiem stowarzyszeń malarzy, ma pracownię w St. Ives w Kornwalii. Jego drugą żoną została jego uczennica Doreen Heaton. Jednak, podobnie jak duża część powojennej polonii angielskiej, czuje się wyalienowany. Jako imigrant nadal jest traktowany jak przybysz, osobliwość, zawsze w kontekście odmiennej narodowości (3). Na miejscu kontaktuje się z artystami polskimi m.in. Jankielem Adlerem czy Feliksem Topolskim. Planuje przyjazd do Polski korespondując ze Zdzisławem Kępińskim, ówczesnym dyrektorem poznańskiego Muzeum. Ciekawe, że w tym samym roku odwiedza kraj Maria Kuncewiczowa, zaproszona na Kongres Tłumaczy oraz promocję swojej książki „Odkrycie Patusanu” przywołującej międzywojenny Kazimierz… Ciekawy jest, że ich losy potoczyły się w podobny sposób. Oboje znali Kazimierz z lat przedwojennych. Potworowski spędzał lato w willi ojca Gustawa zaprojektowanej przez wspomnianego Koszczyc-Witkiewicza. Kuncewiczowa, za radą przyjaciółki, kupiła ziemię w wąwozie Małachowskiego, gdzie powstał dom projektu Karola Sicińskiego, miejsce pracy nad „Dwoma księżycami”. Podobieństwo tutaj się nie kończy. Wojenne losy obu postaci zakończyły się w Wielkiej Brytanii. Malarz, jak wspomniałam, miał pracownię w St. Ives, pisarka miejscem akcji „Tristana 1946” uczyniła oddalone o dwadzieścia pięć mil Truro. Oboje w tym samym roku postanowili po raz pierwszy po wojnie wrócić do kraju i odwiedzić Kazimierz, miasteczko swojej młodości.

A jaki jest Kazimierz nad Wisłą w 1958 roku?

Obrany kierunek rozwoju bliższy jest hasłu „Tysiąc szkół na tysiąclecie” niż intensywnemu życiu międzywojennej kolonii artystycznej. Odtąd to Paryż decydował, tam wydawano wyroki, tam formowało się polskie malarstwo. To nowe spojrzenie oznaczało, że Kazimierz i wszystko, co się z nim wiązało, zepchnięte zostało na margines (4), pisze Waldemar Odorowski.

Po wojnie miasteczko koronowano na „perłę polskiego renesansu”, której odbudową zajęła się Jednoosobowa Państwowa Pracownia Konserwatorska w postaci architekta Karola Sicińskiego.

W 1950 r. odbył się ostatni plener Warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych kontynuujący przedwojenną tradycję uczniów Tadeusza Pruszkowskiego. Bywali tu „arsenałowcy” (5), ale zwarte środowisko artystyczne przeniosło się gdzie indziej. Nadal jednak twórcy niezależni, czujący sentyment do nadwiślańskiego miasteczka, przyjeżdżali tu w poszukiwaniu inspiracji.

W czasach dogasającego socrealizmu Kazimierz był charakterystyczną dla plenerów okresu PRL-u oazą wolności twórczej i kopalnią tematów.

Takim właśnie zobaczył go Piotr Potworowski. Był tu kilkakrotnie. I tu zbliżamy się do meritum: co, jak i dlaczego malarz, obywatel świata, zobaczył z marginesu artystycznego jakim był w owym czasie Kazimierz Dolny? Materiałów, jakie pozostały po plenerach malarskich Potworowskiego, zachowało się niewiele: kilka obrazów, model łodzi, szkicownik, list, fotografie. To rzeczywiście niewiele, ale jak wiele można z nich wyczytać.

Zacznijmy od płócien.

Zdzisław Kępiński w albumie podsumowującym życie i twórczość Potworowskiego (6) stwierdza, że obrazy powstałe na plenerach w Kazimierzu były częścią cyklu dotyczącego Wisły. Cykl ten miał dotykać istoty rzeki jako pierwiastka spajającego naród. Już tutaj widać zderzenie centrum i marginesu, zarówno na płaszczyźnie ideowej, tematycznej jak i warsztatowej. Malarz – emigrant wracający do kraju, nie zachwyca się urokiem malowniczego miasteczka. Nie uwiecznia malowanego po tysiąckroć kameralnego rynku czy fary. Poszukuje motywów narodowych, tak istotnych dla artystów przebywających za granicą, a tak niepopularnych w PRL-u. Odorowski widzi w nim ostatniego być może artystę, który postawił sobie za cel wyrazić poprzez sztukę istotę polskości (7). Obrazy te przedstawiają nie tylko Wisłę (Wisła w Kazimierzu) ale również zjawiska (Zachód słońca w Kazimierzu) czy przedmioty (Statek) z nią związane. Wydaje mi się, że na dobór tematyki prac malarza mógł wpłynąć również punkt obserwacji, z którego wyruszał w plener. Willa ojca, mieszcząca się przy ul. Krakowskiej 51, wychodziła wprost na Wisłę. Były to czasy, kiedy miasteczko nie było jeszcze tak gęsto zabudowane, dzięki czemu artysta mógł obserwować rzekę o każdej porze dnia i nocy, we mgle czy skąpaną w lipcowym słońcu. Potworowskiego nie interesuje jednak impresjonistyczna gra światła i mgły. Fascynuje go swoisty „pejzaż marynistyczny”. Tematem prac czyni nie tylko wodę, ale też jej otoczenie. Czasem wnikając w istotę Wisły unosi się nad wodami niczym Mickiewicz opisujący nadejście wojsk napoleońskich w „Panu Tadeuszu”. Taki dystans pozwala mu zobaczyć więcej, głębiej, z kilku perspektyw. Czasami wnika w rzeczne odmęty i maluje jakby ze środka nurtu, a nawet niczym wahadłowiec przyglądając się mętnej toni z kosmosu.

Myślę, że i na ten specyficzny sposób kadrowania przestrzeni obrazu miała wpływ jego pozycja Innego. Nie zdążył przyzwyczaić się codzienności widoku rzeki, nie spacerował nią często do pobliskiego Męćmierza, nie oglądał codziennie od wielu lat jej zachodów. Nie uległ stępieniu wrażliwości jakie powoduje rutyna. Jego Zachód słońca w Kazimierzu nie boi się swojej kolorystycznej kiczowatości. Potworowski chce uchwycić istotę fenomenu, który bada. Robi to zachowując się jak dziecko, które po raz pierwszy styka się z jakimś zjawiskiem nieskażone uprzedzeniami i schematami. Jego dziecięcy zachwyt i naturalność stały się źródłem wizji niezwykłych w kazimierskiej ikonosferze takich jak Statek, czyli drewniany model łodzi udekorowany farbą. To już nie tyle dziecięca zabawka, co właściwie powrót do swojego „artystycznego dzieciństwa”.

We wczesnej twórczości artysty często pojawia się motyw statku. W 1925 r. wyrusza żaglowcem przez Morze Śródziemne z Marsylii do Afryki To poczucie trzech tysięcy metrów pod sobą i ten horyzont – było to dla mnie niezapomniane przeżycie (8), wspominał. Tak wciągnęła go ta przygoda, że został na pokładzie przez pół roku. Po powrocie wystawia na Salonie Niezależnych w 1927 roku obraz Bitwa pod Oliwą, o której pisze: Były to cienie okrętów na przezroczystej wodzie. Niemal abstrakcyjny obraz – zupełnie nie impresjonistyczny (9). A przecież był wtedy jeszcze pod ogromnym wpływem Bonnarda, kapistów czy Legéra, tak mocno trzymających się tradycji przedstawiającej. Kępiński odnotowuje, że pierwsze silne wrażenie zrobił na nim m.in. Picasso, z którym zetknął się w Paryżu. Może właśnie pod wpływem teorii kubizmu, w której przedmiot oznaczany jest jedynie przez jego najistotniejszy element (np. twarz poprzez zarys nosa czy skrzypce poprzez struny i gryf) Potworowski dążył do redukcji niepotrzebnych elementów? Co warte odnotowania, zainteresowanie tematami marynistycznymi było dla niego nie tylko egzotyczną przygodą i malarskim eksperymentem. Przymuszony trudnymi warunkami materialnymi malarz zaczyna konstruować z drewna modele żaglowców i statków parowych. Na podstawie wnikliwych studiów w Museé Marine wykonuje miniatury konkretnych wzorów i typów. Jeśli przyjrzymy się Statkowi kazimierskiemu jest czytelne, że nie jest to jakiś statek, ale parowiec określany przez czarny komin i półokrągłą obudowę turbiny. W drugiej połowie XX wieku parowce były sukcesywnie zastępowane przez statki o napędzie spalinowym. Patrząc z tej perspektywy można stwierdzić, że Potworowski budując go podczas jednego z pobytów w Kazimierzu odwoływał się raczej do swoich młodzieńczych wspomnień niż próbował uchwycić rzeczywistość. Ten model jest więc raczej metaforą przygody, wolności. Statek to płynący fragment przestrzeni, miejsce bez miejsca, największa rezerwa wyobraźni, stwierdza Foucault (10). Dlaczego Potworowski wrócił do swojej młodzieńczej fascynacji pod koniec życia? Może chciał uciec, poczuć znów pod sobą morską otchłań, a przed sobą bezkresny horyzont? To pytanie pozostawiam otwarte.

Powiedziałam już o płótnach i modelu statku.

A co z świadectwem metody twórczej – bibułkowym szkicownikiem artysty? Wiem, że istnieje, ale niestety nie udało mi się do niego dotrzeć. „Za każdym razem, kiedy zaczynam obraz (…) staram się zużyć moje szkice z natury, szkice przedmiotowe, które są rezultatem szybkich obserwacji. Te szkice są pretekstem do czegoś, co nazywam skokiem w nieznane (…). Obraz nie jest dla mnie ulepszeniem szkicu, ale wysiłkiem nowym na podstawie sugestii szkicu, idącym właściwie od początku do bardziej odległego i nieznanego celu, który musi być odkryty podczas pracy nad obrazem” (11), mówił o swojej metodzie Potworowski. Malarz jako obieżyświat, miał okazję odmalowywać widoki Toskanii, Ostii, Tarragony czy wreszcie Kornwalii. Nie są to jednak pocztówkowe pagórki skąpane słońcem. Artysta w zderzeniu z egzotyką nie ulegał jej zewnętrzności. Szukał elementów składowych, pierwiastków, żywiołów decydujących o specyfice konkretnego krajobrazu. Często miasto czy region charakteryzuje konkretną barwą czy kształtem. Tarragona to geometryczne bielone domy, Siena staje się barwą o tej nazwie, a Toskania układem trójkątnych pagórków z zabłąkanymi w krajobrazie postaciami.

W Kazimierzu było trochę inaczej. „Dlatego muszę chodzić po kilkanaście kilometrów, żeby choć kawałek tego kraju zobaczyć jako jakąś całość, z głową i ogonem”, pisał 15 sierpnia 1961 roku w liście z Kazimierza Dolnego do Zdzisława Kępińskiego (12).

Ta odmienność pracy polegała na dążeniu do syntezy krajobrazu, nie lokalnego, lecz polskiego. Sam malarz przyznaje się, że jest to zadanie niezwykle wymagające i żmudne. Pejzaż środka, leniwy i monotonny jak rozlewisko błotnistej szerokiej rzeki. Jest on w pewnym sensie charakterystyczny, ale trzeba diabelskiego wysiłku, żeby tego chcieć (13) – kontynuuje. Dojrzał w Kazimierzu serce narodu i stąd chciał badać jego puls. W tym prowincjonalnym miasteczku obranym za punkt obserwacyjny polskości, bardziej niż zazwyczaj, korzysta z wskazówek emigracyjnego mistrza Petera Lanyona. Filozoficzna koncepcja pejzażu jako dzieła sztuki uwolniła Potworowskiego od romantycznych konotacji tego gatunku malarskiego. Zgodnie z tą metodą artysta wyrusza w długie przechadzki nie, po to by odmalowywać fragment przestrzeni, ale oddać jej pełny ogląd. Doświadczając różnych emocji, od uspokojenia po lęk, oddaje je w szkicu wykonanym podczas takiej przechadzki. Po powrocie przystępuje do ujęcia swoich emocji i wrażeń optycznych w spójne dzieło, na pozór abstrakcyjne. Jednak nie jest to abstrakcja, a jedynie suma wrażeń, która przefiltrowana przez indywidualność twórcy tworzy nowy zespół znaczeń. Wychodząc od takiego właśnie pojmowania pejzaży Potworowski ruszał w swoje wielogodzinne, męczące przechadzki, których owocem, równocześnie oderwanym i wynikającym z pobieżnego szkicu, miały być wizerunki Wisły i kazimierskiego krajobrazu. Z nacisku na wnikliwe studia pejzażu wynika też inna przemiana. Od chwili spojrzenia na kraj, zmienia się światło. Powiedzieć wprost można, że weszło słońce w jego płótna, pisze Kępiński (14). Świadectwem tej przemiany może być choćby obraz Wóz w Kazimierzu namalowany przez Potworowskiego podczas pierwszego przyjazdu do Kazimierza w 1958 roku. Prawie monochromatyczne płótno skąpane jest w świetlistej poświacie. Bije z niego optymizm i energia, która udziela się odbiorcy.

Takie spojrzenie na sztukę dalekie było od oficjalnej doktryny, dlatego też Potworowskiego nie witano z otwartymi rękami ani na Akademii Warszawskiej, ani na Krakowskiej. Szanowano go, ale także tutaj był Obcym. Nie wpisywał się w akceptowany przez władzę nurt kolorystyczny, bo parafrazując jego opinię o kapistach, „jego drzewo drgnęło”, wykonał dużą pracę nad sobą. Nie odpowiadał również awangardzie odchodzącej od tradycji obrazu. Najprzychylniej chyba potraktowało go środowisko lubelskie. Miał wystawę w klubie „Zamek”, a jego silna osobowość dała nadzieję na odrodzenie kolonii artystycznej w Kazimierzu, która potrzebowała przywódcy. Niestety nagła śmierć Potworowskiego pokrzyżowała te plany.

Może jednak nie do końca… Niespodziewany ciąg dalszy tej historii rozegrał się w 2008 roku. Wtedy to obyły się dwa, a nawet trzy wydarzenia związane z malarzem. W 110-lecie urodzin i 50-lecie pierwszego przyjazdu malarza do Kazimierza Muzeum Nadwiślańskie zorganizowało w Kamienicy Celejowskiej wystawę „Piotr Potworowski. Wisła”. Na jej otwarcie przyjechała żona malarza Doreen Heaton-Potworowska. Była to pierwsza ekspozycja twórczości artysty w Kazimierzu, co pokazuje jak jego postać jest mało znana nawet tam. Można było na niej zobaczyć obrazy z wiślanego cyklu powstałe nie tylko w miasteczku, sprowadzone głównie z Muzeum Narodowego w Warszawie. Równocześnie odbył się V Międzynarodowy Plener Malarski poświęcony malarzowi, którego tematem była „Przestrzeń w obrazie”. Zaproszono wykładowców i studentów z sześciu europejskich uczelni artystycznych m.in. Bath School of Art and Design, gdzie malarz wykładał po wojnie. Plener uświetnił wykład dr Katarzyny Kulpińskiej „O roli przestrzeni w pejzażach Piotra Potworowskiego”. W „roku Potworowskiego” odbyła się również wystawa „1 architekt 1 fotograf. Twórczość Jana Koszczyc-Witkiewicza w fotografii Jerzego Szandomirskiego”, zorganizowana z okazji 50 rocznicy śmierci architekta. Wśród plansz ze zdjęciami realizacji projektów Koszczyc-Witkiewicza można było znaleźć willę Potworowskich, pod którą umieszczono podpis W latach pięćdziesiątych XX w. miał tam pracownię znany malarz Piotr Potworowski (15). Znanym stał się w Kazimierzu być może dopiero w 2008 roku, pięćdziesiąt lat po swojej pierwszej wizycie w miasteczku.

Co zatem wyniknęło ze spotkania Potworowskiego – światowca z prowincjonalnym Kazimierzem Dolnym?

Dla artysty był to niezwykle twórczy czas. Pobudzony tamtejszym krajobrazem stworzył unikalne wizerunki okolicy. Utrwalił kliszę Kazimierza jako „polskiego miasteczka”, ale nie z powodu elementów architektonicznych odczytywanych jako narodowe. Tym razem zróżnicowany krajobraz stał się wizytówką Polski. Sięgnął do wspomnień, odświeżył paletę, formy, tematy i za pośrednictwem swoich doświadczeń wydobył zupełnie nowy obraz Kazimierza Dolnego.

A właściwie Kazimierza nad Wisłą, jak wolał nazywać go Karol Siciński.

Dla malarza na pierwszym planie była rzeka, a dopiero potem przycupnięte nad nią polskie miasteczko. Miasteczko magiczne, bo każdy, kto w nim trochę pomieszka, zaczyna czuć w sobie królewską żądzę tworzenia, pisała w 1956 roku Maria Kuncewiczowa (16). Taką żądzę poczuł również Potworowski – kilkakrotny emigrant. Musiał zawędrować przez Paryż, stolicę ówczesnej sztuki, przepłynąć morza żaglowcem, a później dotrzeć wojennym szlakiem do Kornwalii, by pod koniec życia powrócić do miejsca swoich wakacyjnych zabaw. Jest jednym twórcą, który głównym tematem swoich prac uczynił rzekę i tym samym wizualnie zbliżył miasteczko do Wisły. W kazimierskiej ikonosferze jest absolutnym wyjątkiem. Żeby to sobie uzmysłowić wystarczy zerknąć na malowany równolegle z Potworowskim Kazimierz Dolny zimą Eugeniusza Arcta. Obraz tradycyjnie przedstawia uliczki, koryto Grodarza (rzeki przepływającej przez miejscowość) i przemykające ulicami postacie. Nakładająca się na siebie „ruchoma” tożsamość Potworowskiego pozwoliła mu ostrzej patrzeć. Korzystając z dystansu na jaki pozwala pozycja Innego, z boku zostawił dyskusje na temat stylów czy zaangażowania społeczno-politycznego sztuki rozgrywające się w centrach artystycznych. Nie bał się nieobecności w oficjalnej narracji o historii sztuki na jaką skazuje twórcę wybór prowincji. Woda, ziemia, drewno – materiały z jakich konstruował swoje głęboko przemyślane wizje odwołują nas do sztuki prehistorycznej, kiedy to człowiek nie musiał zastanawiać się nad finezją wykonania czy przekazem ideologicznym. Wolność wyboru, jaką dają marginesy, pozwoliła mu odrzucić powierzchowne zagadnienia. Nie musiał nic nikomu udowadniać, bo nie dano mu szansy zastania Znanym Malarzem, Wielkim Mistrzem czy Prekursorem.

Tutaj mógł działać instynktownie, z dala od schematów i konwencji.

Mógł być po prostu czy aż artystą, który poprzez swoją profesję wyrażał głęboko ludzką potrzebę jedności ze światem natury.

Bibliografia

  • Foucault Michel, Inne przestrzenie, „Teksty drugie” 6 [96] 2005
  • Kamiński Ireneusz J., Kazimierz nad Wisłą, Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1983
  • Kępiński Zdzisław, Piotr Potworowski, Arkady, Warszawa 1978
  • Kuncewiczowa Maria, Kazimierzu w Nowym Jorku przemówienie, w: tejże, Dwa księżyce, Wydawnictwo Lubelskie, Lublin 1989
  • Odorowski Waldemar, Kolonia artystyczna w Kazimierzu Dolnym XIX-XXI wiek, Muzeum Nadwiślańskie w Kazimierzu Dolnym, Kazimierz Dolny 2005
  • Odorowski Waldemar, Malarze Kazimierza nad Wisłą, Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1991
  • Piotrowski Piotr, 1989: zwrot przestrzenny, w: tegoż, Sztuka i demokracja w postkomunistycznej Europie, Poznań 2010
  • Polish artist In Great Britain with an essay on Polish Art, by C. Poznański, edited by T. Potworowski, M. Żulawski, The Polish Literary Monthly „Nowa Polska”, London 1944
  • Włodarczyk Wojciech, Inny Kazimierz: kolorystów, awangardy, arsenałowców, „Brulion Kazimierski”, nr 4 (wiosna-lato 2003)
  • Piotr Potworowski, katalog wystawy, wstęp Juliusz Starzyński, Wydawnictwo Artystyczno-Graficzne RSW „PRASA”, Warszawa 1959
  • Piotr Potworowski. Wisła, katalog wystawy w Muzeum Nadwiślańskim, Kazimierz Dolny 1.05-5.06 2008, oprac. Waldemar Odorowski
  • Piotr Potworowski 1898-1962, katalog wystawy w Galerii Sztuki Współczesnej Zachęta, październik-grudzień 1996
  • http://www.nid.pl/idm,1069,tworczosc-jana-witkiewicza-koszyca-w-fotografii-jerzego-szandomierskiego-1-architekt-1-fotograf.html
  • http://www.muzeumnadwislanskie.pl/index.php?l=pl&r=328
  • http://www.kazimierzdolny.pl/news/wisla_na_plotnie/1357.html
  • http://www.wkazimierzudolnym.pl/piotr-potworowski.html