Pawilon polski
Halina Siennicka

[w: Prosto z mostu, Warszawa 3 września 1939 roku nr. 36, (257)]

Polacy!… Znaneż to imię w Stanach, znane od lat tyłu dziesiątków, gdy emigracja ich ruszyła falą ze swej ojczyzny, najeźdźców sutą strawą karmiącej, a niezdolnej zapewnić im skibę dosytniego chleba. Ale najprzód przybyli z Polski rycerze. Pospieszyli na wieść, iż tam, na drugiej półkuli rozgorzała walka o wyzwolenie z obcego jarzma: idei tej poświęcił, równo 160 lat temu, swe życie Pułaski, dla niej przez lat osiem pracował geniusz wojskowy Kościuszki, a później, w latach sześćdziesiątych – zbrojne ramię Krzyżanowskiego. Na pierwszych kartach dziejowych tego kraju wpisali się złotymi głoskami, rzekłbyś: kupili prawo obywatelstwa dla rodaków, którzy od ucisku i nędzy uciekając, tutaj, w Ameryce znaleźć mieli drugą swą ojczyznę. Pracowali ciężko i wytrwale, nie przynieśli imieniu polskiemu wstydu, zawsze lojalni obywatele państwa, wnieśli swój udział w kulturę, budując tysiące kościołów i szkół; dorobili się trochę, ale wybitnej roli w nowym społeczeństwie nie odegrali, zadowolili się skromną rolą kopciuszka wśród wielojęzycznej fali imigracyjnej XIX w., i tak już na dolnych jej szczeblach porastali. Kochali stary kraj, solidaryzowali się z jego sprawami, tłumnie stanęli w szeregach ochotniczych ku jego obronie, supłali swe grosze na jego potrzeby, radowali się sławą amerykańską Paderewskiego i Curie-Skłodowskiej, ale ze swego cienia na arenę publiczną nie wyszli nigdy.

Aż oto nadeszła chwila, gdy oczy całego świata skupiły się na ich starej ojczyźnie – w momencie powszechnego lęku i prostracji wobec szalejącego smoka, szukającego wokoło kogo by pożarł, nikt na świecie nie śmiał mu się przeciwstawić, nagle, jedna Polska, zaczepiona z kolei, warknęła swe groźne N i e! A od sowa tego powiało taką determinacja i siłą, takim spokojem i pewnością wiktorii, że po spłoszonych sercach świata przeszło głębokie westchnienie ulgi, rzekłbyś urok jakiś zły odczyniono i ludom powrócono wiarę we własne siły. Prasa całego świata jednogłośnie podkreśliła moment zwrotny w historii i polską w nim zasługę. W Stanach Zjednoczonych zjawiła się na ustach wszystkich nieustraszona Polska i fakt ten odbił się natychmiast na stosunku opinii publicznej względem niedostrzeganej i dotąd lekceważonej polskiej masy wychodźczej – nawet na ulicach na dźwięk ich mowy jęto im ustępować miejsca i kłaniać się z szacunkiem.

Wśród takiej atmosfery zawijał do portu „Batory”, strojny w chorągiewki i flagi, witany przez tłumy z frenezją, jako że wiózł na nowojorską wystawę dostojną delegację, (która obecnie miała na tym brzegu skupiać cały blask i majestat swej ojczyzny. Ta atmosfera czci i podziwu towarzyszyła odtąd wszystkim poczynaniom polskim. Olbrzymia katedra św. Patryka na Fifth Avenue była nazajutrz, w dniu 3 maja, wypełniona po brzegi, a na wystawie witały delegację polską salwy honorowe, oddziały marynarki wojennej, orkiestry i najwyższe osobistości. Pięciotysięczny tłum czekał już od godziny przed pawilonem – zbiegli się Polacy, kto tylko w ten dzień powszedni mógł przyjść: Sokoli, Hallerczycy, harcerze, oddziały kobiece, banderie konne, orkiestry; uszeregowani w ordynku, postrojeni, a dokoła – zbity tłum, przybrany odświętnie, promienny, rozradowany i dumny. Oto usłyszą i na własne oczy ujrzą z bliska przemawiających ministra Romana i komisarza wystawy, bar. Roppa, a potem ambasadora Potockiego, który przypomni, iż Władysław Jagiełło, którego konny posąg widnieje u progu, złączył Litwę z Polską i już wtedy, w początku XV wieku zadał cios śmiertelny rycerstwu teutońskiemu, co zagrażało niepodległości Polski!…

Odpowie im dyr. Whalen, a miss Frances Perkins, minister Pracy, długo przemawiać będzie, nazywając Marię Skłodowską wielką obywatelką świata, względem której ludzkość zaciągnęła dług wieczysty i znów przypomni zasługi Polaków, którzy bezinteresowniewspółdziałali przy wznoszeniu fundamentów państwa. Na dachach obydwu skrzydeł pawilonu czarno od filmowców i fotoreporterów, sprawozdania ich zamieszczone będą w 3 wydaniach, zawsze na czołowej stronie wszystkich dzienników, a wyróżnienia takiego nie doczeka się później nawet inauguracja pawilonu francuskiego. Bo Polska jest dziś przedmiotem najżywszych zainteresowań i sympatii, która wzrośnie jeszcze po znakomitej mowie min. Becka, długo potem komentowanej i cytowanej w swych zwrotach, jako symboliczny slogan.

I z pawilonu polskiego możemy być dumni. Spokojna, klasyczna jego bryła o barwie starej kości słoniowej, dwa portyki, na smukłych kolumnach wsparte, tchną tradycją dostojeństwa i patrycjuszowskim wykwintem. A po środku wyniosła, połyskująca dyskretnym złoceniem, ażurowa wieża wejściowa z orłem nad bramą, wybijająca się ponad wszelkie, dookolne, fantastyczne pomysły stała się tego pawilonu czarującym symbolem i sprawiła, iż pawilon polski, mimo swe stosunkowo niewielkie rozmiary, nie zatonął w powodzi dookolnych budynków, lecz z każdego krańca widny godnie reprezentuje imię swego kraju.

Nie wiem, któremu z trzech twórców pawilonu (prof. Kowarski, architekci Galinowski i Cybulski) mam winszować, czynię to imieniem wszystkich Polaków i Amerykan, którzy rozpływają się w pochwałach nad jego urodą.
Wspomniany pomnik Jagiełły, znakomite dzieło Ostrowskiego, wybrany przed dwoma laty, stał się, szczególnym zbiegiem okoliczności, wymownym, aktualnym symbolem. Szkoda, że nie nowi wyraźnego napisu, publiczność bowiem zapytuje niekiedy, czy to nie pomnik konny… marsz. Piłsudskiego.

Wystawa nowojorska sprzeniewierzyła się właściwie intencjom projektodawców: marzycielski temat „Świat jutra” wypaczył się przy realizacji w materialistyczną wizję techniki, królującej nad ujarzmioną przyrodą. Pierwiastki duchowe gdzieś wyparowały i pozostała handlowa rewia zdobyczy technicznych, narzucająca aksjomat, że „szczęście ludzkości wzrasta wraz z posiadaniem”.

Pawilon polski odciął się od tej ideologii – zawiera wprawdzie retrospektywny przegląd naszej wytwórczości, ale na planie dalszym, dając przede wszystkim obraz naszego dziejowego wkładu do kultury świata, dzięki metodom politycznym zewnętrznym i wewnętrznym, oraz w dziedzinie sztuki, nauki, wynalazków i wysiłków pionierskich. Wspólne z pawilonem angielskim założenie tematyczne, mniej polemiczne, otrzymało u nas konsekwentne uzasadnienie, które przybrało szatę znakomicie sharmonizowanego komentarza. Uniknięto przeładowania, eksponaty rozmieszczone powietrznie nie nużą, a podają sobie przybysza z ręki do ręki, utrzymując go nieustannie w atmosferze artystycznego zestroju. Tu czuwała doświadczona i subtelna ręka, która uniknęła dysonansów i jakiejkolwiek przesady. Pawilon nie posiada okien, panujący półmrok wyzyskano znakomicie, zarówno dla wywołania skupiającego nastroju, jak i dla dowolnego rozświetlenia pewnych fragmentów.

U wejścia, w sali honorowej króluje witraż, symbolizujący Polskę oraz brązowy biust marszałka Piłsudskiego, pięknie w żelazie kute akcesoria, jak wielki świecznik, chrzcielnica oraz bariera o motywach roślinnych, z tulejami na sztandary miast polskich nadają tej sali charakter niemal świątynny. Prawą ścianę zdobią znane z wystawy w IPS-ie malowidła historyczne, wykonane przez Bractwo św. Łukasza. Przeważający w nich styl iluminacji średniowiecznych zestraja się kapitalnie z charakterem umieszczonych poniżej pamiętnych dokumentów historycznych. Poza odsieczą Wiednia, która nie jest dość zrozumiale ujęta (tu trzeba łopatą do głowy) wszystkie te obrazy są pasjonujące – oczywiście nikt nie głowi się nad dokumentami (wierzy się pieczęciom na słowo), ale każdy się dowiaduje ze zdumieniem o chrzcie i unii litewskiej, o akcie Neminem captivabimus z 1430 oraz, że od 1573 r. król polski był właściwie dożywotnio obieranym prezydentem.

Na ścianie przeciwległej widnieją kartogramy, już na tematy współczesne. Stanowią one prawdziwy sukces Malessy, którego rysunki obrazowo ujmujące odwieczną oś geopolityczną Polski: Bałtyk – Morze Czarne, albo 8 milionów naszych wychodźców za granicą, wreszcie owe 3 miliony Polaków, zwartą masą otaczających zewnętrzne nasze granice wbiły się na pewno w pamięć zwiedzających. Freski Cybisa przedstawiają dowody naszej prężności gospodarczej na terenie Gdyni i COP-u.

Obok konnego husarza ze zbiorów wawelskich przechodzimy do galerii Sztuki, zawierającej rzeźbę, malarstwo i grafikę. Trudno w trzydziestu płótnach skondensować idealnie nasz dorobek plastyczny za ostatnich 20 lat, kolekcja wywoluje jednak głosy nabożnego podziwu, zwłaszcza dla tak rasowo polskich malarzy jak Jarocki, Kędzierski, Krzyżanowska, Niesiołowski lub Rafał Malczewski. Styków jest aż cztery, w tym głowa starca i podobizna prof. Zielińskiego ściągają wiele pochwał dla tego popularnego w N. Yorku portrecisty. Ze wszystkich rzeźb (Ostrowski, Kamińska, Karny, Bohdanowiczowa) ześrodkowały przede wszystkim przede wszystkim „Maria Curie” Nitschowej oraz „Kobieta” Szczyt – Lednickiej, ta ostatnia dlatego, że wykonana w drzewie, co zawsze pasjonuje Amerykan.

Szkoda, że nie pokazano ani jednej figurki z Szkoły Przemysłu Drzewnego w Zakopanem, cieszyłyby się wielkim sukcesem. Dział ten dopełniono setką fotografii zabytków naszej najdawniejszej sztuki, obejmującej rzeźby, malowidła, arrasy, szkło itp.

Największe tłumy gromadzą się w sali Sztuki Dekoracyjnej, dokoła tkanin „Ładu”, kilimów i ceramiki, przede wszystkim zaś wokół kompozycji wnętrz, zestawionych z polotem i nader harmonijnie przez J. Bogusławskiego, Barbarę Brukalską i małż. Dziewulskich. W kraju, przeżuwającym ekskluzywnie XVIII-owieczne style angielskie, kompozycja nowego mebla stanowi rewelację, tym bardziej, gdy tak logicznie stopiona z tkaniną, dywanem i dekoracją ścienną. Odrębność rasową naszego współczesnego wnętrza tłumaczy obok rzemiosła artystycznego świetnie przez Pawlikowską ujęty dział sztuki ludowej, świadczący o potencjale twórczym najgłębszych warstw polskiego narodu.

Ponoć zgłoszono już zamówienia na kapitalną boazerię Sikory oraz na „Pokój posła” Bogusławskiego. Istnieją tu możliwości zbytu, trzeba tylko umieć trafić przez snobizm i umiejętną propagandę. A oto tablica z nazwiskami naszych wielkich zasłużonych dla nauki i wynalazków – gondola 4-krotnego zdobywcy puharu Gordon – Bennetta oraz nasz zwycięski RWD ożywiają monotonię tej galerii. W pobok rozpostarła się barwna i bohaterska sala Polaków w Ameryce, przemawiająca freskiem Cybisa, płaskorzeźbą Klukowskiego i „Pułaskim” Dunikowskiego. Garść cyfr ilustruje liczebność oraz zasługi kulturalne i gospodarcze naszych rodaków.

Przeładowany nieco dział komunikacji i turystyki zaprasza na rozkosze sportu i łowiectwa, dalej już objaśnia widza szereg zręcznych kompozycji o naszych wysiłkach urbanistycznych, oświatowych i opieki społecznej. Ograniczono się tu do symbolicznych skrótów myślowych, uwypuklających naszą dynamikę i osiągnięcia.

Przekazuję tu specjalne gratulacje pod adresem Muzeum Techniki i Przemysłu za znakomite tablice wytwórczości, jakie wywołują prawdziwą sensację wśród amerykańskiej publiczności, której się już uprzykrzyły tak powszechne na wystawie, realistycznie ujmowane modele plastyczne, które zawsze przypominają panopticum i w końcu w olbrzymiej swej masie zacierają się w pamięci.

Ani realistyczne, ani zdeformowane fotomontaże te posiadają umiar i plastyczną siłę zarazem, uczą bez zmęczenia i bawią swym dowcipem. Żaden pawilon nie posiada tablic podobnych i na tak wysokim poziomie artystycznym. Tutaj mieszczą się dość heterogenicznie zebrane okazy naszej wytwórczości: mikroskopy i fortepian, Stomile i łóżko operacyjne, wspaniały silnik i narzędzia chirurgiczne, siodła, brązy, biżuteria.
Niechaj tu pozostanie, kto się tym interesuje – my chodźmy do Salonu Pani, który stał się w swoim rodzaju clou wystawy, zarówno przez swe doskonałe piękno, jak i dzięki temu, że był to przez czas długi jedyny pokaz tego rodzaju.

Dwanaście powiewnych sylwetek prezentuje tutaj wizję poetycką stroju, utkanego z koronki śląskiej, złotogłowiu, wstążek krakowskich, szali Milanówka, tkanin najcenniejszych i futer. Gronostajowa parafraza kontusza, karakułowy brunatny kostium narciarski, haftowany w parzenice nadają się do królewskiej garderoby – całość zaś jest tak sharmonizowana z otoczeniem, że nic tu odjąć ni dodać nie można.

Dział ten skomponowała w całości Irena Pokrzywnicka, sama malowała przedziwne głowy o włosach z kłosów, rzęsach z płatków kwiatowych. Brawo, pani Ireno, za bogactwo pomysłów, za charakter polski i za giętkość, z jakim zastosowałaś swój projekt pierwotny do warunków miejscowych.

Za barwę i charakter oświetlenia należą się specjalne pochwały.
A jeśli chwalić, to nie można pominąć dwóch monumentalnych, symbolicznych fresków Rozena oraz piękny katalog, który jest zarazem krótką encyklopedią o Polsce historycznej i współczesnej. Artystyczna jego szata, pięknie reprodukcje i układ graficzny są zasługą Wandy Filipowiczowej.

Jedyne zastrzeżenia, które pragnę wysunąć, to prymitywna technika pięknego zresztą witrażu Jurgielewicza (Ameryka posiada w tej dziedzinie mistrzów i pracownie znakomite) oraz żal, że wieczorem, gdy cała wystawa tonie w światłach różnobarwnych, nasz pawilon niknie w ciemności. Z góry wiem, co na to odpowie ministerstwo skarbu, zatem uciekam do restauracji, zapraszającej na polskie specjalności.
Tych specjalności jest niewiele, a i wentylacja raz po raz zawodzi, za to usługują hoże krakowianeczki. Właśnie przesuwa się autobus i głos przewodnika brzmi:

„Oto polski pawilon, z wieżą wysoką na 141 stóp; kosztował milion dolarów. Sąsiedni kiosk kolorowy ze szkła, to znakomita restauracja, gdzie, proszę spojrzeć, pracują najpiękniejsze Polski z Brooklynu.
Wieża złocona jest historyczną basztą krakowską z XII w., z jej szczytu co godzina trębacze nadawali muzykę. Aby ją przywieźć do N. Yorku, trzeba było ją rozebrać i sztuka po sztuce złożyć na nowo. Po zamknięciu wystawy ulegnie przetopieniu, gdyż nie opłaci się jej wozić raz jeszcze do Polski, a tutaj zostać nie może, bo przywieziona była bez cła”…
Patrzcie państwo, a ja myślałam…

Czytaj też…