Palant na placu
Paweł Lis

Mały Rynek, zdjęcie lotnicze, ok. 1964 rok

Piłka nożna to nie był jedyny sport, jaki uprawiano na „placu” – czyli dzisiejszym Małym Rynku. Chyba bardziej charakterystycznym sportem zbiorowym kazimierzaków, którego areną było podnóże jatek był palant, czyli rodzima odmiana baseballu.

jatki, pocz. lat 60-tych

Podobnie jak Jurek Kuna podczas meczów piłki nożnej, byłem zbyt mały i wątły, aby uczestniczyć w tych rozgrywkach (choć chyba raz spróbowałem – bez powodzenia…), w których udział brali przedstawiciele młodszej oraz starszej młodzieży, a nawet niektórzy stateczni obywatele miasteczka. O ile mnie pamięć nie myli, prym w tej wielopokoleniowej dyscyplinie wiódł ród Gałuszewskich…

Mniejsza o zasady – były jakieś „bazy” wyznaczane cegłami, trzeba było między nimi biegać, ale najbardziej emocjonującym i wymagającym wysokich umiejętności momentem gry było odbicie własnoręcznie podrzuconej gumowej piłki (w amerykańskim baseballu do pojedynek miotacza i pałkarza…) drewnianym narzędziem (kawałkiem kija, drąga czy nawet wąskiej deski), zwanym „palantem”.

Miejscem, skąd starano się wysłać jak najdalej piłkę przy pomocy „palanta” były okolice płotu baru „Pod Bykiem”, a uderzenia wędrowały – bliżej lub dalej – w kierunku podwórek za Kamienicami Przybyłów (albo w okolice drewnianego, cuchnącego z daleka miejskiego wychodka – obecnie stoi tam stacja „trafo”).

W baseballu najbardziej spektakularnym i cenionym uderzeniem jest „home run” – celnie trafiona piłka ląduje daleko poza polem gry, w trybunach, a pałkarz triumfująco obiega wszystkie bazy, pozdrawiając wiwatując publiczność. W kazimierskim palancie takim uderzeniem była „klipa na magistrat” – celnie i niezwykle mocno uderzona piłka przelatywała na dachem Kamienicy Mikołaja Przybyły (mieścił się tam wówczas, podobnie jak dziś Urząd Miasta – czyli „magistrat”) i ku zaskoczeniu przechodniów lądowała (czasami z hukiem uderzanej blachy) wśród parkujących na Rynku – wtedy jeszcze legalnie i zgodnie z przepisami – samochodów.

A autor „klipy na magistrat” przebiegał wszystkie ceglane bazy i z dumą słuchał wiwatów kazimierskiej dzieciarni, siedzącej na drewnianych progach jatek.