O jedzeniu
Dzisiaj je się całkiem inaczej niż kiedyś. I całkiem co innego.
Dzisiaj je się całkiem inaczej niż kiedyś. I całkiem co innego.
Zakład fryzjerski u – jak to się mówiło – Karolci, do której pozwalający sobie na poufałość znajomi wołali per „Szefowa”…
Ratownikami byli przeważnie rodowici mieszkańcy Kazimierza, którzy znali dobrze rzekę i jej kaprysy.
Tamten rok dobrze sobie przypominam – opowiada Pani Helena.
Lało się tak: „Proszę rączkę”. Dał ktoś rękę, a ten, co polewał brał w palce trochę czystej wody z wiadra i tak pokropił, pokropił na rękę.
Na rezurekcję jechało się do kościoła końmi, wozami, ale nie jak na co dzień, tylko na wóz nakładało się pleciony wasąg.
Wspomnienia „ekstremalnej eksploracji” kazimierskich okolic…
Byłam przebrana w szlafrok pożyczony od ciotki Bronki i kimono od kuzynki Magdy.
Pan Aleksander Karkosiński był fryzjerem. Strzygł nas – kazimierzaków – w swoim zakładzie przy farze.
Miałem motor – Sokół 600. Maszyny takie robiono specjalnie dla wojska. Był on w Kazimierzu zjawiskiem trochę sensacyjnym…
Przy rynku, w budynku przyklejonym do kamienicy Gdańskiej był sklep nabiałowy.
Życzliwy, roześmiany król życia, przez lata związany z Kazimierzem nie tylko sentymentem, ale i budką nad Grodarzem.
A wszy-śmy mieli jak cholera! I to ile.
Przed wojną było mydło do mycia i do prania, ale sam se człowiek musiał je zrobić.
Brama cmentarna była bramą prowadząca do nieruchomości aptecznej przy Rynku, należącej do Stanisława i Marii Lichtsonów.
W świecie bez Internetu, komputera i telefonu komórkowego, z dwoma marnymi programami telewizji kino stało się jedną z najważniejszych atrakcji, sposobu zajęcia wolnego czasu, spotkań towarzyskich.
Stare już jesteśmy – ja i siostra, nie przyglądamy się nowym rozrywkom, ale jak śmy zobaczyły, że nad Wisłą, przy szkole stawiają jakiś taki namiot, to nam się przypomniało, że przed wojną też nad Wisłą stawiali namiot dla rozrywek.
Skrzyknęli się mieszkańcy wąwozu Małachowskiego, żeby zbudować trakt.
Pierwsze zdjęcie powodzi, jakie udało się nam zdobyć.
Jak się chce opowiadać o uprawianiu sportu motocyklowego, to trzeba zacząć od zdobywania licencji rajdowo-krosowej.
Słyszę… charczy mi coś za plecami z tyłu, w parku koło kaplicy. „Chy-ch-ch-chy” – jakby się ktoś powiesił i dusił się.
Nie mogę pokazać swojego zdjęcia od komunii, bo wyglądałam jak sierota […] Aż żal popatrzeć. Ale mogę opowiedzieć.
Chmiel to pracochłonna roślina. Bardzo pracochłonna, umęczy człowieka.
Chodziłem do podstawówki w Kazimierzu w latach 70-tych. No oczywiście, że pamiętam święto pierwszomajowe, a jakże.
Pierwszy Maja było to święto lokalne w tym znaczeniu, że organizowano je tutaj, na miejscu.
Fotografie…
Piłka nożna to nie był jedyny sport, jaki uprawiano na „placu” – czyli dzisiejszym Małym Rynku.
W czasie, o którym opowiadam, byłem tylko obserwatorem i sam nie grałem, miałem dopiero pięć czy sześć lat, ale starsi chłopcy grali w piłkę nożną „na placu”.
Była to jedyna niepowtarzalna historia, ewenement w skali bloku komunistycznego.
Skąd się bierze przekonanie, że w dzisiejszych czasach dzieci to, albo dzieci tamto? Że kiedyś dzieci były grzeczniejsze? Byliśmy inni, to prawda, ale psociliśmy tak, że wstyd się teraz przyznać.
W piątkowym wydaniu Gazety Wyborczej, dodatku lubelskim z dnia 19 lutego 2010 r. ukazał się krytyczny artykuł Karola Adamaszka pt. „On już czeka prawie czterysta lat.”
Zawsze wypada we wtorek przed środą popielcową i jest wesołym wieczorem z kolacją w gronie znajomych.
Strasznie chciałem mieć sanki. Chciałem, a nie miałem. No nie miałem sanek!
Nic dziwnego, że zimową porą częściej mówi się o nartach i narciarstwie. Nic dziwnego, że częściej mówi się na ten temat w Kazimierzu.
Zima jest ciężka. Któregoś dnia kierownik mówi: „Idźcie do domu, zamykamy szkołę, 30 stopni mrozu”. Jaka radość.
Łażenie po lodzie, po zamarzniętej Wiśle było przed laty praktyką powszechną. Spacerowano, fotografowano się, ślizgano, przechodzono na drugi brzeg.