Ojciec Gwardian
Szczepan Pawlik
Organista, Andrzej Toruński, zaczynał nosowym głosem:
– Seerce moojee weeeź…
I nim wybrzmiało jego gwiżdżące źźźź, od ołtarza odzywało się, jak echo tubalne a gromkie, rytmicznie akcentowane staccato:
– Ser-ce – mo – je – weź!–
I przez nos:
– Nieech Twą śpieewaa czeeeść…
Gromko:
– Nie-ch – tw – ą – śpie – wa – cze – ść! –
Była też druga wersja muzycznej oprawy mszy: organista swoje, tzn. melodię właściwą, zaś o. Gwardian to samo, tyle, że nie „a la kanon”, tylko parę tonów niżej i bardzo donośnie:
– Swoją barkę pozostawiam na brzegu…
Nie używał natomiast crescendo. Wszystkie dźwięki były wyśpiewywane równo, jednakowo dynamicznie. Znaczy się – forte, bardzo głośno. W przypływach dobrej formy o. Szczepana, pieśni te wykonywane z jego udziałem przypominały ryki wojenne, czasem buczenie, innym razem pomrukiwanie, ale zawsze były śpiewane z lubością. Lubił się wsłuchiwać w swój głos. Jego brzmienie sprawiało mu wyraźną, ziemską przyjemność. Nie był ekstatycznie uduchowiony, ale bardzo autentyczny i „krwisty”. Chciałoby się rzec – religijny z kościami.
Przechadzając się po krużgankach, wypinał ponad miarę sterczący brzuch i śmiesznie stawiał stopy, czubkami palców na zewnątrz. Strzelał też sobie granatowo – czerwonymi szelkami, które zresztą mi oddał, gdy tylko pojął, że mi się podobają. Ciągle jeszcze je mam.
Wyglądał niebywale ze swoją wydatną żuchwą i ustami wygiętymi w dół, w podkówkę; przy tym ciągle się śmiał albo na nas pokrzykiwał.
Z twarzy przypominał Deszczowców z „Porwania Baltazara Gąbki”, ale tylko z twarzy, bo serce miał ogromne, dobroduszne, poczciwe i szczodre. Ponad miarę nawet, powiedziałabym. Rozdawał malutkie Snicersy i Milky Waye, mydełka Palmolive, pachnące mało nam wtedy znanym, zachodnim luksusem i żywił nas kiełbasami z klasztornej kuchni.
Kręcącej się wiecznie po krużgankach i salkach młodzieży organizował wyjazdy w góry, załatwiał przy tym bezpłatny wikt i dach nad głową oraz dawał kieszonkowe i „na podróż”. Czasem dosłownie „kieszonkowe”: jedna koleżanka wspomina, że spotkała go kiedyś przypadkiem w Krakowie. Pogadali, poklepali się po ramieniu. Koleżanka wieczorem odkryła w kieszeni stówkę, wsuniętą tam ukradkiem. Gdy pojechałyśmy do puławskiego szpitala, gdzie Ojciec Szczepan był na coś leczony, wciskał nam na siłę – mimo chorobowej słabości – pieniądze „na czekoladę”. Miał niespotykany gest; ja w każdym razie nigdy już nie widziałam nikogo tak hojnego. Moja Mama mawia o tego typu charakterze, że ostatnią koszulę by oddał. Koszulę, nota bene, nosił zawsze kraciastą, flanelową, chyba, że było jakieś święto. Wtedy koszula była biała lub błękitna. Jedną miał nawet bladoróżową, ale i w tej było mu do twarzy. Ponad to zawsze dysponował wielkimi chustkami do nosa, w które z lubością głośno dmuchał. Rubaszny, rechotał przy własnych, nie najwybredniejszych żartach i bezustannie powtarzał: „nie siadaj na cemencie, bo wilka złapiesz”. A my, nazywane „podfruwajkami” z kościelnego chórku, z uporem siadałyśmy na cementowych schodach przed klasztorem i wypatrywałyśmy naszego guru, o. Rogera.
Klasztor za czasów o. Gwardiana tętnił życiem, był jak on wesoły, garnęli się doń prawie wszyscy. Kazimierska młodzież w tamtym czasie swoje najgłupsze lata dorastania narażonego na tyle niebezpieczeństw, spędzała bezpiecznie przy klasztorze. Tam odrabialiśmy lekcje, śpiewaliśmy, zrywaliśmy mirabelki z drzewka koło ławki i rzucaliśmy się pestkami. Nikt nas nie zmuszał, w klasztorze było po prostu fajnie i było video i kaseta ze „Skrzypkiem na dachu” oraz włoski film o św. Franciszku.
Wieczorami Ojciec Gwardian zarządzał ogniska ze śpiewem, tańcem i skokami przez płonące żagwie. Bywali tam młodzi klerycy, ministranci i licealiście, jednak cała młódź przegrywała z nim w konkurencji na odwagę i skoczność. To O. Gwardian zadzierał sutannę, brał rozpęd i siup! – już był po drugiej stronie ogniska. Zaśmiewał się przy tym serdecznie, a my nie potrafiliśmy nigdy takiego skoku powtórzyć, ba – nawet zaryzykować. Dawał nam jedzenie, picie i zabawę, ale też swego rodzaju mądrość. Czas spędzany przy klasztorze był inwestycją na przyszłość. Czytaliśmy. Starsi opowiadali życiowe historie. Filozofowaliśmy. Egzaltowaliśmy się – czyli wszystko normalnie, zgodnie z naturą i życiową potrzebą spędzania czasu w stadzie i uczenia się od starszych.
Ojciec Gwardian to był ojciec Gwardian. Nie ojciec Szczepan, tylko właśnie ojciec Gwardian. Jeśli wspominamy i mówimy „gwardian”, zawsze myślimy tylko o Nim, choć od tamtego czasu gwardianów przewinęło się już paru.
Regularnie powtarzał, że kto śpiewa, ten dwa razy się modli. Och, jak on uwielbiał śpiewać! I ja mu wierzę, wierzę w tę jego prawdę i wierzę w to, że sobie wyśpiewał Nowe Gospodarstwo, w którym już na wieki jest najlepszym, najrubaszniejszym Ojcem Gwardianem.
Bożena Gałuszewska
*
O. Bonawentura Nosek:
Dla Tego, który tak często okazywał nam wiele serdeczności zechciejmy poświęcić czas na okazanie serca przez modlitwę. Poniżej przypominamy życie O. Szczepana:
O. Szczepan Pawlik, syn Antoniego i Marii zd. Mędrzak urodził się 24 marca 1944 r. w Godziszce otrzymując na chrzcie imiona Antoni Józef. Sakrament chrztu miał miejsce 2 kwietnia 1944 r. w kościele parafialnym p.w. Matki Bożej Szkaplerznej w Godziszce. Po ukończeniu Szkoły Podstawowej w 1960 r. wstąpił do Niższego Seminarium w Wieliczce. Po dwóch klasach Franciszkańskiego Kolegium 3 sierpnia 1962 r. został przyjęty do Zakonu Braci Mniejszych. 14 sierpnia 1962 r. rozpoczął roczny Nowicjat w Przemyślu. W tym samym dniu przywdział po raz pierwszy habit zakonny. Uroczystą Profesję Zakonną, czyli Śluby Wieczyste złożył 4 października 1969 r. w Uroczystość św. Franciszka z Asyżu. Sakrament Kapłaństwa przyjął z rąk ks. bpa Albina Małysiaka dnia 19 czerwca 1971 r. w kościele Księży Misjonarzy w Krakowie. Po święceniach kapłańskich O. Szczepan pracował przez rok jako katecheta w Krakowie-Azorach, następnie w latach 1972 – 1975 we Włocławku. W czasie Kapituły w 1975 r. został wybrany Definitorem Prowincji, podejmując równocześnie w Domu Głównym przy ul. Reformackiej 4 w Krakowie obowiązki Magistra Kleryków. Następnie przeniesiony do Biecza pełnił funkcję gwardiana. W latach 1981 – 1984 mieszkał w klasztorze w Jarosławiu. W 1984 został skierowany do klasztoru w Kazimierzu Dolnym. Zarząd Prowincji powierzył mu obowiązki gwardiana, które pełnił do 1990. W przyklasztornym kościele znajduje się w głównym ołtarzu pochodzący z 1600 r. Cudowny Obraz Matki Bożej Kazimierskiej. Od samego początku przybycia do Kazimierza O. Szczepan gorliwie szerzył kult Matki Bożej Kazimierskiej. Jego staraniem obraz ten został ozdobiony Papieskimi Koronami dnia 31 sierpnia 1986 r. w Wąwolnicy podczas V Ogólnopolskiego Kongresu Mariologicznego i Maryjnego. Tym samym O. Szczepan został pierwszym Kustoszem kazimierskiego Sanktuarium. Następnie przez krótki okres czasu mieszkał we Włocławku, a od 1991 r. do 1998 r. w Kętach, gdzie przez ostatnie dwa lata był gwardianem. W 1998 r. zamieszkał w Wieliczce spełniając różne obowiązki duszpasterskie w kościele, między innymi troszczył się o chorych, których odwiedzał z Najświętszym Sakramentem w każdy I piątek miesiąca. W ciągu życia wygłosił wiele okolicznościowych kazań oraz serii rekolekcji. Ostatnie lata jego życia naznaczone były cierpieniem. Mimo choroby starał się być aktywnym do końca swojego życia, dając świadectwo wielkiej cierpliwości w znoszeniu bólu i pokornego oddawania się woli Bożej. Od czerwca 2006 r. przebywał w Szpitalu Ojców Bonifratrów w Krakowie, następnie w Zakładzie Opiekuńczo – Leczniczym „Serdeczna Troska” w Nowej Hucie. Kiedy stan jego zdrowia bardzo się pogorszył został przewieziony do Szpitala im. Stefana Żeromskiego w Krakowie – Nowej Hucie. Tam też odszedł do Pana po wieczna nagrodę 29 września 2006 r. o godz.: 7.35. Uroczystości pogrzebowe odbyły się w Wieliczce 3 października 2006 r. pod przewodnictwem ks. bpa Jana Zająca przy udziale licznie zgromadzonego duchowieństwa diecezjalnego i zakonnego, rodziny i rodaków z rodzinnej parafii Godziszka oraz wiernych z Wieliczki i miejscowości, w których pracował. Ciało śp. O. Szczepana spoczęło w zakonnym grobowcu na cmentarzu w Wieliczce.
O. Bonawentura Nosek (29.X.2006)