Michał Waszyński w Kazimierzu Dolnym
„Kazimierz. Każdy odnajduje tam to, czego szuka.” – pisał Anatol Stern. Plenery filmowe też.
Michał Waszyński dwukrotnie wykorzystał kazimierską scenerię dla swoich przedsięwzięć – raz są to szerokie panoramy w Dybuku, raz – stylizowane ujęcia we fragmentach Czarnej perły. Wtedy Waszyński był tu zawodowo, w pracy, jak to się mówi. Ale czy w Kazimierzu bywał też towarzysko? Trudno dziś powiedzieć, chociaż zważywszy na fakt, że był gwiazdą przedwojennego showbiznesu i pierwszoplanową figurą ówczesnej socjety, należy przypuszczać, że tak. Tym bardziej, że przyjaźnił się z ludźmi, którzy wpadali tu – jeśli nie na letnisko, to chociaż na obiad. Ci byli zdeklarowanymi miłośnikami Kazimierza, niepodobna więc myśleć, że nie dzielili się swym zachwytem ze środowiskiem i pomijali go w rozmowach.
Obraz postaci Waszyńskiego, malowany na kanwie wspomnień i opisów, przedstawia osobę nietuzinkową. Kiedy w latach trzydziestych wspiął się na szczyty popularności, poszybowały też w górę jego honoraria. Teraz Waszyński miał wyścigowe samochody, własne konie do gry w polo, apartament urządzony rekwizytami z baśni Szecherezady, złote tapety, żyrandole ze szkła Murano, łazienkę w karraryjskim marmurze, lokaja i wiejską posiadłość.
W książce Samuela Blumenfelda znalazło się takie wspomnienie Zofii Wilczyńskiej: „Jego mieszkanie nabrało kolorytu rachatłukum. Rzec by można – cukierek. Mam wrażenie, że wyobraźnia odegrała większą rolę w urządzeniu jego mieszkania, niż w jego filmach. Waszyński miał w sobie coś niepowtarzalnego, to wyrafinowane wychowanie, tak subtelne, że trudno mi uwierzyć w jego żydowskie pochodzenie. Dlatego właśnie ówcześni gwiazdorzy polskiego kina, Eugeniusz Bodo, Igo Sym, Adolf Dymsza, lubili kręcić z nim filmy. Traktował ich jak istoty wyjątkowe. A poza tym Misza miał niepospolitą prezencję, piękną twarz, której rysy cechowały się wielką wyrazistością, cienki nos, pięknie wykrojone wargi i pełen uroku głos, skłaniający do natychmiastowego posłuszeństwa. Uwielbiał szykowne ubrania. Miał dwa tuziny garniturów, wszystkie z niebieskiej serży lub z wełny czesankowej o barwie antracytu, czarne buty, białe koszule i krawaty w ukośne paski, niezmiennie utrzymane w dwóch tonach, szarym i błękitnym. Nosił kapelusze firmy Homburg.”. Pewnego razu zachwycił się butami z krokodylej skóry i zaraz postanowił nosić je na co dzień, nawet na planie filmowym. Pantofle z krokodyla na kazimierskim bruku… A wokoło nędza, zewsząd pchająca się przed oczy. To właśnie bieda mieszkańców pięknego Kazimierza zrobiła na hollywoodzkiej Molly Picon największe wrażenie… buty chłopców związane szmatami i sznurkiem.
„W Dybuku [Waszyńskiego] nędza ta nie została bezpośrednio ukazana. Folklor żydowski wyraził się przede wszystkim poprzez skromne ujęcia, w których liczył się najdrobniejszy gest. Każdy bohater zdawał się wstrzymywać oddech w oczekiwaniu nieuchronnego nieszczęścia. Uroczystości, wyznaczające rytm filmu (…) – stały się wyrazem dyskretnej koncepcji żydowskiego życia, które nie jest czymś niezależnym, lecz danym z nieba przywilejem, czymś, co w każdej chwili może ulec zniszczeniu. Piękna jest scena, w której po raz pierwszy pojawia się Kazimierz ze swymi okazałymi ruinami zamku (…).”
Dzięki Waszyńskiemu kazimierskie archiwa wzbogaciły się o materiał – z dzisiejszego punktu widzenia – bezcenny. Są to już nie tylko kadry filmowe, ale i zabytki.
A propos wspomnianej Molly Picon: zagrała ona główną rolę w komedii muzycznej jidysz Judeł gra na skrzypcach. Waszyński mógł również i przy tej okazji znaleźć się w Kazimierzu, gdyż w 1936 r. zaproponowano mu realizację owej międzynarodowej produkcji. On jednak odrzucił projekt, uznając scenariusz za „powierzchowny”. „Waszyński – pisze Blumenfeld – wolał wówczas filmować goryla tańczącego walca w sali balowej. (…)”
„Michał Waszyński stał się wszechpotężnym władcą w światku polskiego kina. Bez mrugnięcia okiem przyjmował ataki krytyków, gotowych na każdym kroku podkreślać wulgarność jego kina. Jeden z nich znalazł wszakże pewną pozytywną stronę (…): »Przynajmniej Waszyński nie raczy nas humorem żydowskim, to już coś.«”. Magdalena Samozwaniec (jak to ona…), wyjątkowo zjadliwie wyraziła się o nim w Wiadomościach Literackich z 1935 r. gdzie pisała: „Ta Czarna perła to rzeczywiście perła naszej działalności kinematograficznej, wobec której Śluby wydają się szczytem wyrafinowanej reżyserii dobrego smaku. Tytuł tego filmu powinien brzmieć nie Czarna perła, ale Berło ciemnoty. Powinien być także traktowany jako tabu, tzn., że powinno być zabronione chodzenie do kin, w których jest wyświetlany.”
Waszyński, jako czarny koń kinematograficznego rynku, mógł sobie pozwolić na lekkie traktowanie ocen krytyków i samej krytyki, często zresztą uzasadnionej. Nie łamały mu serca ani uszczypliwości, ani słuszne zarzuty. Sytuacja zmieniła się diametralnie po tym, jak wybuchł skandal związany z autorstwem jednego z filmów: w napisach pojawiło się jego nazwisko, podczas gdy twórcą był w rzeczywistości Aleksander Ford. Zofia Wilczyńska mówi o tym tak: „Misza wiele ucierpiał z powodu tej całej sprawy. (…) Nie czuł się dobrze. Jego humor nie był już taki jak dawniej.”
A potem na horyzoncie zjawił się Dybuk. I artystycznie i dosłownie…