Michał Baliński o Janowcu
Fragment „Jednego dnia wędrówki po kraju”, 1841 r.

„…uboga mieścina
tam się kończy, gdzie zaczyna”
Jasiński

„Wyjechawszy z miasta po trakcie bitym do Puław wiodącym, w lewo zostawały się rozległe bory i dąbrowy, wśród których leżał o półtory mili piękny dwór Czarnolesia, na prawo zaś jawił się oku wesoły przesmyk pól uprawnych i gruszami tu i ówdzie ocienionych. Dalej znowu lasy, które niecierpliwie mijając, dążyłem do karczmy Załazów na 9-tej wiorście będącej, od której trzeba było opuścić gościniec na wsi Łagów i Ławecko, ażeby najbliższą drożyną stanąć jeszcze za widna przed murami Janowca.

Zaledwo mi się udało dokazać tego, bo chociaż nie długo zjawiły się zdala białe zwaliska zamku, jednak droga choć nieznacznie, ale ciągłe wiodła pod górę, a wieże Janowca, jakby chcąc większe wzbudzić w podróżnym dla siebie podziwienie utrudnieniem przystępu, zdawały się jeszcze więcej oddalać ode mnie. Dopiąłem jednak pożądanego celu – i prześliczny zachód jasnego i ciepłego dnia, pożegnałem na szczytach opoki dźwigającej starożytny zamek Firlejów! Mało tak dobrze zachowanych ruin znajduje się w Polsce, wszystkie ściany, wieże i baszty stoją nienaruszone: nie ma tylko dachu i wewnętrzne ozdoby znikły. Bo też Janowiec trzydzieści lat zaledwo mija, jak został z wielką szkodą dla historycznych pamiątek opuszczony. Prawda że równie i na mnie, jak na tych co przedemną zwiedzali to miejsce, widok takiego zniszczenia smutne zrobił wrażenie. Nie przypadkiem, nie wojną, nie zgrzybiałością nakoniec, – tak wspaniały, tak znaczący ze swego położenia gmach upadł. Ludzie go dobrowolnie opuścili, jakby niepamiętni, że dla tak wielu znakomitych ludzi był przytułkiem, że tyle razy groźnych murów swych czoło stawiał w obronie kraju. Zasmucony piąłem się coraz wyżej na opokę wązką ścieżką, która mię przywiodła, na koniec do bramy zamku. Jego mury i wieże potężne , jego obwód rozległy, jego dwa dziedzińce kwadratowe, kaplica, – jeszcze malowanie po ścianach zatrzymująca, ta studnia przerażającej głębokości, owe niezliczone komnaty i ogromne sale, podziwieniem i żalem mię przejmowały. Ale kiedym się obrócił na około siebie i postrzegł na jakiej wysokości stoję i gdzie mój wzrok zasięga? Zostałem w zachwyceniu. – Co za wspaniały widok! Istotnie, jeżeli nie prawdziwym szwajcarskim, to przynajmniej widokom Saskiej Szwajcaryi nie było czego zazdrościć. Kiedym spojrzał w dół na tę poziomą gromadę domów miasteczka Janowca, spośród której wychodziły poważne szczyty starożytnego kościoła, a za nią nieskończone mnóstwo pól, wsi i lasów zalegających razem przestronną okolicę, kiedym z drugiej strony zobaczył wspaniałej Wisły nurty szerokim pasem roztoczone wśród gór zaroślami okrytych, gdym rzucił okiem na ów starożytny Kazimierz, między niemi odwieczną ruiną bielejący, kiedym nakoniec chciwe oko w widnokręgu zagłębiając, dostrzegł S-to Krzyski Klasztor, a potem dosięgnął niem nawet w mglistej dali groźne wierzchołki Tatrów: w uniesieniu duszy składałem dzięki Stwórcy, że i naszego kraju nie wyłączył od tych wspaniałych wdzięków przyrodzenia, które umysł i serce człowieka podnosząc, zbliżają do Niego!

Napawając się urokiem takiego widoku, zagłębiłem powoli myśl moją w odległe wieki, świadkami jeszcze wielkości Janowca będące. Przypomniałem założyciela tego zamku, i hołd uwielbienia dla wielkiego pomysłu w wyborze miejsca, patrząc na jego dzieło, oddałem. Piotr Firlej z Dąbrowice Wojewoda Ruski wzniósł ten gmach ok. roku 1540 i przekazał go nie długiemu szeregowi swoich następców (przyp. Aut.: Miejsce to zwało Serokomlą przed zbudowaniem zamku jak ukazuje przywilej fundacyjny). Przy końcu XVI wieku już go nie mniej można i wiele w kraju znacząca rodzina Tarłów posiadała. Jan Karol tarło Kasztelan Wiślicki, Olsztynu i Zwolenia Starosta, synowiec Pawła Arcybiskupa Lwowskiego był podobno panem Janowca. W późniejszych czasach przeszedłszy na dziedzictwo Lubomirskich, ich bogatym nakładem urósł w groźną i wspaniałą postawę, jakiej dziś ruinę i pamiątkę tylko postrzegamy. Za nich to przyległości tych wielkich dóbr – ogrodami, zwierzyńcem i kilką ładnemi budowami ozdobione zostały. Ozdobiony i upiękniony ostatecznie zamek Janowiecki za panowania Stanisława Augusta w innem się już znajdował ręku. Takim go ostatecznie utrzymał Piaskowski Podkomorzy Krzemieniecki, ale później do niezamożnych przeszedłszy rodzin, zaczął upadać raczej pod ciężarem niepomyślnych losów, jak czasu. Warowna postać Janowca przypomniała mi głośnego zdobywcę szwedzkiego Karola Gustawa i jego zbrojne wędrówki po ziemi polskiej, którą tak obficie, równie krwią swoich Skandynawów, jak ich przeciwników zbroczył. Tu – wstrzymywany w pomyślnościach swojego oręża dzielnemi obrotami Czarneckiego, idąc za tym wodzem udającym się na prawy brzeg Wisły, przybył ów wojowny król dnia 7 lutego 1656, zamek żołnierzem swym osadził, i po lodzie pod Kazimierzem przez Wisłę się przeprawił. (przyp. Aut.: (..) wizerunek Janowca znajduje się u Puffendorfa z napisem Arx Janowicz a Suecis occupata et praesidio munita. D. 7 Febr. An. 1656, przeniósł do swego dzieła Święcki. Ale teraz widok jego przed opustoszeniem nawet, był inny. Widać, że go Lubomirscy po wojnach szwedzkich podnieśli i znacznie powiększyli.)

Mrok już pokrył cała okolicę, i blade światło księżyca zastąpiło skwarne promienie słońca, kiedym się ocknął z moich dumań. Ale jakiż nowy zachwycił mię widok, gdym zaczął zstępowac na dół. Noc nadała zupełnie inną, nie oznaczoną, ale uroczystą i prawdziwie czarującą postać całej okolicy. Zamek od białych murów swoich odbijając promienie księżyca, urósł w olbrzyma, i basztami swemi jakby silnemi ramiony zdawał się obejmować całą okolicę. U stóp skalistej opoki, wszystkie domu miasteczka zaległy cienie nadchodzącej nocy: jedna tylko wieża kościelna wysmukłym wierzchołkiem tkwiła nad pomroką i roztrącała spadające na nią światło księżyca. Z głębi doliny dochodził mię głuchy gwar skupionej ludności miasta, i powracających od żniw rolników. Wszystko miało w sobie jakiś tajemniczy powab, jakiś urok, którego wyrazić trudno. (przyp. Aut.: Z dawnych Topografów polskich Starowolski zamek w Janowcu nazywa dość wytwornym gmachem, Cellariusz także o nim wspomina.) Leniwo przenosiłem się do rzeczywistości, to jest do żydowskiej karczmy na rynku tego poziomego grodu stojącej. Przewodnik, (bo idącemu do zamku nawinął się jakiś Cicerone, przed pięcią laty uczeń szkoły tamtejszej elementarnej, a zatem jeden z erudytów miejscowych), opowiedział mi po swojemu osobliwości kościoła janowieckiego. Wstydzę się, że w nim nie byłem, ale w nocy u nas przynajmniej, kościołów nie otwierają, a ja musiałem koniecznie na nocleg jechać do Kazimierza. Ale kto się chce o tem coś dowiedzieć, niech zajrzy do owych kart, które tak powabnem piórem, autorka Rozrywek kreśliła niegdyś dla dzieci. (…) My to tylko dodamy, że starożytny ten kościół za czasów Zygmunta Augusta oddany był ewangelikom reformowanym przez jednego z najznakomitszych Firlejów, to jest Jana Wojewodę Krakowskiego i Marszałka W. Koronnego. Nie wiemy jednak, czy należał do Aryanów, jak miejscowe podanie utrzymuje. Dopiero trzeci syn jego, także Jan Podskarbi W. Koronny, pod panowaniem Zygmunta III powrócił go katolikom. Zresztą kilka dawnych i pięknych nagrobków, a mianowicie rodziny Tarłów, zdobią tę zajmującą i godną bliższego poznania świątynię.”

MICHAŁ BALIŃSKI 1794-1864 (ps.: „Auszławis”, „Usztaritois”, „Mokitinis” i in.), historyk, pisarz i publicysta.
Publikował w „Dzienniku Wileńskim” i w założonym wraz z Joachimem Lelewelem „Tygodniku Wileńskim”, którego od 1816 był także współredaktorem. Od 1817 członek Towarzystwa Szubrawców. 
Autor licznych publikacji, m.in. dzieła Starożytna Polska pod względem historycznym, jeograficznym i statystycznym opisana. 1841, Historya polski, 1844 Żona, Zofia Śniadecka była córką Jędrzeja Śniadeckiego.

Antoni Edward Odyniec
DO MICHAŁA BALIŃSKIEGO

MADRYGAŁ
Héj! stary Pegazie! raz jeszcze, dopóki
Będziesz skrzydła i nogi podźwigał,
Daj susa z kopyta, a pokaż twe sztuki,
Z Parnasu uszczknijmy madrygał!

A w tym madrygale,
Cny Panie Michale!
Ku czci twéj a chwale.
Chcę w ziomków chorale
I ja téż głos mój wznieść.
Boć to jest dział pieśni,
Z pomroku a cieśni
Wynosić na dzienne,
Na światło promienne,
Ludzi i zasług cześć. —

Lecz gdzieżby, synu Klii!
Był taki nieuk, w czyjéj
Myśliby już nie brzmiała
Imienia twego chwała?
Kto nie wié twéj zasługi,
Żeś, jak Twardowski drugi,
(Tylko że nie przez czary),
Wskrzesił nam duch Barbary?

Że jako wódz duchowy
Do świętéj Częstochowy,
Przodkujesz każdéj rzeszy
Pielgrzymów, co tam śpieszy?

I że od Macedona,
Aż do Napoleona,
Żaden z bożków zniszczenia
Tyle miast nie rozwalił.
Ileś ty ich ocalił
Z otchłani zapomnienia?[1]

O tém wié Polska cała. —
Lecz wiész, co mi się zdaje?
Że ci więcéj ta chwała
Odejmuje, niż daje. —

Bo któż nie myśli, gdy ciebie czyta,
Że ten Pan Michał, taki uczony,
Taki Antykwarz i Erudyta,
Musi być mędrzec zatabaczony:
Co wciąż, jak w todze, stąpa z partesów,
Co marszcząc czoło, wznosząc powiekę,
Każdy z swych mądrych, górnych frazesów.
Zaczyna pewnie od „iż tak rzekę“?…
Dzięki za łaskę! piękna mi sława!
Gwałtem ci biret sadzić na skronie,
Gdy całe Wilno, cała Warszawa,
Zna cię najmilszym gościem w salonie!
Gościem, któremu starzy i młodzi,
Mądrzy i prości, panny i panie,
Z krzykiem radości, gdzie tylko wchodzi,
Serca podają na powitanie.
A w nim, jak z śnieżnym włosem twarz młoda,
Tak z dojrzałaścią zapał młodzieńczy,
Tak z uczonością myśli pogoda,
Łączą się wzajem, jak barwy w tęczy.
A gdzie ta tęcza błyśnie śród gości,
Wszystkich rozjaśnia blask jéj odbicia;
I jak twém piórem dzieje przeszłości,
Tak słowem żywych budzisz do życia! —

Lecz ktoby już myślał, cny Panie Michale!
Że tu jest twych zalet limita;
To ja mu wręcz mówię, że myli się wcale —
A w czém? — niechaj u mnie zapyta.
A ja mu odpowiem: że jeśli pisarza
Równego mu łacniej znajdziecie;
Jeżeli gość taki choć czasem się zdarza;
Toć pewnie takiego, jak on, gospodarza
Nie było, i nie ma na świecie!

Ale nie ten gospodarz,
Co jak ciwun lub włodarz,
Wciąż po błocie, po słocie,
Z kijem, w szaréj kapocie,
Z pękiem kluczów za pasem,
Z ciągłym fukiem, hałasem,
Z kąta w kąt dybiąc gdera.

Nie ten gospodarz sknera,
Co przeto, że skarb zbiera,
I jak gryf na nim siedzi,
Sławią go wprzód sąsiedzi,
Myśląc, że coś w potrzebie
Wypochlebią dla siebie;
Aż w końcu, zawiedzeni
A affektach do kieszeni,
Zaczną, z kolei swojéj,
Lżyć go, na czém świat stoi.

Nie ten gospodarz wreście,
Co i na wsi, jak w mieście,
Sadząc się na przepychy,
Sam istny bałwan pychy,
Chce i dom swój, przez zbytek,
Zmienić jak w jéj przybytek,
By przyjmować — nie gości,
Lecz hołd dla swej wielkości;
Aż zostanie zaczasem,
Istnym królem Midasem,
Między sprzęty złotemi,
Sam — z uszami nie swemi.

Lecz zkąd mi te myśli o szlachtach–ciwunach,
O sknerach, o panach–bałwanach? —
Nie taki Pan Michał gospodarz w Jaszunach!
Wart słynąć nie tylko na lutni méj strónach,
Lecz na całéj Litwy organach!

Boć skarb to jest wspólny, skarb droższy od innych
Skarb ducha narodu i kraju:
Dom, arka, przybytek, cnót starych, rodzinnych,
I uczuć braterskich, i podań gościnnych,
I nowego wzór obyczaju.

Zaprawdę, o ile ku temu niewieści
I rozum i wdzięk się przykłada:
Madrygał mój musi odstąpić od treści,
I u stóp téż Pani Jaszuńskiéj hołd cześci,
I córom jéj równyż hołd składa.

Lecz Pana Michała wysławić zalety
Jest cel madrygału. — O! Febie!
Ty, co sam twym blaskiem malujesz portrety!
Cóż malarz lepszego ma być od poety?
Poetę téż wspomóż w potrzebie!

Dzień jeden daj tylko opisać najprościéj,
Jak stokroć w Jaszunach się zdarza,
A wtedy — Cóż wtedy? Tém większy tłum gości
Najeżdżać je zacznie — aż z wielkiéj miłości,
Jak to mówią, zjé gospodarza.

A nam co? — A! prawda! — A zatém, niech na tém
Madrygał mój koniec swój bierze;
A służy świadectwem przed tobą i światem,
Cny Panie Michale! że sługą i bratem
Twym jestem, serdecznie i szczerze.

1854.