Marcin Pisula
nauczyciel historii

Marcin od zawsze jest w Kazimierzu. Tu się urodził, tu mieszka, tu pracuje – uczy nasze dzieci historii. Oddany sprawom społecznym i patriotycznym. Aktywny.

Ciągle mnie zaskakiwały nowo zasłyszane wiadomości o Marcinie – że zabrał dzieci na pielgrzymkę, że udał się do Ziemi Świętej, że został radnym powiatowym, że zgubił kurtkę. Zaskakiwał mnie obywatelską postawą – rodzynek w powszechnie drożdżującym zobojętnieniu. Spytałam Marcina wprost: „kim ty jesteś? Opowiesz?” Opowie.

Moją największą pasją jest praca z młodzieżą, choć pasji mam kilka. Ta jednak jest największa.

Skończyłem historię na KUL-u, gdzie tematy patriotyczne i narodowe akcentowane były w sposób szczególny. Nie traktuję historii jedynie jako dyscypliny nauki. Jest ona moją pasją, hobby, dlatego – pomimo rozmaitych zajęć i pełnionych funkcji – najważniejsze jest dla mnie uczenie dzieci, przekazywanie im wiedzy. Spędzam z nimi wiele czasu, nie tylko na lekcji. Krzewię wśród nich zainteresowania turystyczne, które w mojej opinii są blisko związane z tematami historycznymi i narodowymi.

Od 7 lat prowadzę szkolne koło turystyczne z grupą młodzieży z gimnazjum, ale uczestniczą w nim też absolwenci. Zwiedziliśmy razem prawie całą Polskę. Staram się włączać w program miejsca pamięci narodowej, historię – również najnowszą. Byliśmy np. w Poznaniu w miejscach związanych z tzw. Wydarzeniami Poznańskimi, byliśmy w Gdańsku – widzieliśmy pamiątki po Solidarności. Objechaliśmy całą Polskę, a mnie w tych wycieczkach chodzi nie tylko o naukę historii, ale i o przekazywanie pewnych wartości. Bardzo lubię podróżować po świecie, ale uważam, że młodzieży należy pokazywać przede wszystkim swój własny kraj. Objechaliśmy Polskę wzdłuż i w szerz, wytworzyła się między nami więź, nawet pokoleniowa, bo są osoby, które dopiero rozpoczynają naukę, a są i tacy, co mają już po 18, 20 lat i też pytają, czy mogą z nami pojechać, bo bardzo chcą. A ponieważ są to osoby, do których mam zaufanie, to się zgadzam. Program takich wyjazdów jest zawsze bardzo napięty, są wydatki, pomimo, że zawsze staram się znaleźć sponsorów. Często i młodzi ludzie muszą wybierać – albo wycieczka albo sportowe buty. Są tacy, którzy wolą z tych butów zrezygnować. I na ogół tego nie żałują; buty się zedrą, a w pamięci pozostanie to, że gdzieś byli, że coś widzieli. Staram się organizować te wyjazdy tak, żeby były powrotem do tradycji, a więc schroniska młodzieżowe a nie hotele, kolej, zachowany charakter obozu wędrownego. To jest kultywowanie tradycji naszej szkoły; Pan Daczka organizował takie wyjazdy, sam też pamiętam obozy wędrowne z Panią Janiną Miszkiweicz, później trochę niekonwencjonalne wyjazdy z księdzem Zającem – wszystko to staram się kontynuować i mam nadzieję, że dopóki będą chętni i będę miał siłę, to będę to robić (chociaż widzę, że zainteresowanie wśród młodzieży jest troszeczkę mniejsze, ale może z powodu kryzysu gospodarczego). Wierzę, że to się zmieni. A tym dzieciakom naprawdę dużo zostaje w głowie. I jeszcze jedna rzecz: podczas wyjazdów nie mam problemów wychowawczych nawet z tymi, którzy na co dzień lubią dokazywać. Czyli jest to też forma edukacji.

Mamy i grupę rowerową, której zadaniem jest poznawać bliższe okolice, lokalną historię. Jeździmy po takich szlakach, których czasem dopiero poznaję, mimo że jestem przewodnikiem. Punktem kulminacyjnym tych wyjazdów jest zawsze rowerowa pielgrzymka do Warszawy, której organizatorem jest nasza parafia. Od 8 już lat jeździmy każdego roku w czerwcu na grób ks. Jerzego Popiełuszki. Jest to tzw. rajd gwiaździsty – tzn. że dojeżdża tam duża grupa rowerzystów z całej Polski – z Kazimierza zawsze co najmniej kilkanaście osób. Spotykamy się na Agrykoli, pielgrzymi dostają żółte koszulki i głównymi ulicami Warszawy przyjeżdżamy do grobu ks. Jerzego. To duże wydarzenie. Zawsze się staramy podkreślać, że jesteśmy grupą z Kazimierza, w jakimś sensie promujemy nasze miasteczko. W tym roku też taka pielgrzymka jest zaplanowana. Dzięki pomocy ks. Proboszcza i ludziom dobrej woli będzie to wyjazd prawie za darmo.

Moim pierwszym zawodem było przewodnictwo. Ciągle, mimo nawału zajęć, działam w PTTK, bywam na spotkaniach z przewodnikami, uczestniczę w zlotach. A że przewodnicy to sympatyczni, weseli ludzie – jeżdżę tam z przyjemnością.

Poza tym śpiewam basem w naszym kazimierskim chórze, występuję w działającym przy Kuncewiczówce teatrze amatorskim, fotografuję…

Polityka. Jest ona ważną gałęzią mojej publicznej działalności. Unikam jednak słowa „polityka”, unikam nazywania w ten sposób siebie, choć często jestem przedstawiany jako lokalny polityk. Sam siebie uważam za samorządowca. Bardziej odpowiada mi takie określenie. Oczywiście jestem związany z jakimś ugrupowaniem politycznym i wcale się tego nie wstydzę, bo sądzę, że jeśli ktoś się decyduje na działalność publiczną, powinien umieć się opowiedzieć i powinien też coś z siebie dawać, a nie tylko krytykować, mówić że wszystko jest złe. Działając w partii politycznej jest się z większą grupą ludzi, nie jest się samemu i to ma swoją wartość. Nigdy jednak nie zależało mi na działalności politycznej na większą skale. Zależy mi na byciu samorządowcem, bo jestem bliżej ludzi, dzięki czemu mogę starać się rozwiązywać ich problemy. Oczywiście nie da się rozwiązać ich wszystkich ani też wszystkich zadowolić – nie ma takiej możliwości, bo często są bardzo sprzeczne punkty widzenia, każdy uważa, że ma rację i na pewno ktoś musi być niezadowolony.

Od zawsze mam te same, prawicowe poglądy, jestem i byłem członkiem NSZZ Solidarność. Zaraz po studiach znajomy radny powiatowy z Puław namówił mnie, żebym się zapisał do ZChN. Bardzo mile wspominam tamten okres, poznałem wówczas wielu wyjątkowych ludzi, m.in. pana prof. Chrzanowskiego – autorytet, dla którego mam wielkie uznanie. Osiem lat temu byłem nawet delegatem na zjazd krajowy w Częstochowie. Padły tam słowa pana profesora napisane w liście do delegatów o tym, że formuła tej partii się skończyła, że takie są czasy, że partia wyczerpała swoje możliwości. Przekonywał i namawiał działaczy, żeby rozwiązać ZChN i wstąpić do innych organizacji. Większość go posłuchała, jednak nie wszyscy. Nie rozwiązano wtedy ZChN i myślę, że to był błąd. Trzeba było z klasą zamknąć pewien etap historii, pozostawić w Częstochowie nasz sztandar…

Spora grupa związana z Puławami wybrała potem PO, też będące ugrupowaniem prawicowym o szerokim spektrum. Wstąpiłem do Platformy i czuję się z tym dobrze, bo na pewno nie zdradziłem swoich poglądów, mimo, że pewnie niektórzy mi to zarzucają. Wtedy, kiedy doń wstępowałem, nie była ona przy władzy, a teraz w swoim samorządzie jestem wręcz w opozycji. Mam pewność, że wyborcom się nie podoba, że samorząd jest podzielony na ugrupowania, ale tak jest i ja osobiście nad tym boleję. A tymczasem wyborcy wybierają ludzi i nie patrzą zazwyczaj na to, z jaką partią są związani. Ja w każdym razie czuję się w ogóle reprezentantem gminy Kazimierz w powiecie i mam świadomość, że jestem tam jedyny z naszej gminy. Staram się zawsze o Kazimierz zabiegać. Cieszę się, że mimo szczupłych środków poczynione zostały inwestycje, na których bardzo mi zależało. Najbardziej jestem zadowolony z tego, że zrobiono ulicę Nadrzeczną. Zrobiono też kawałek drogi w Bochotnicy, trochę chodników przy drogach. W porównaniu z innymi gminami w tej kadencji w Kazimierzu nie zrobiono mniej niż zrobiono w innych gminach, a w skali 11 lat funkcjonowania powiatu puławskiego inwestycji powiatowych w Kazimierzu było relatywnie dużo. W praca w samorządzie to nie jest tylko reprezentowanie gminy, zresztą formalnie rzecz biorąc czegoś takiego w ogóle nie ma. Oczywiście wiem, że tu są moi wyborcy i że muszę o tą gminę zabiegać, niemal na każdej sesji składam jakąś interpelację w sprawie gminy Kazimierz, ale nie jestem tylko po to. Włączam się w działania związane z funkcjonowaniem powiatu jako całości. Jestem radnym trzecią kadencję, a poprzednią uważam za szczególnie owocną; dużo dobrego zostało zrobione. Byłem wtedy przewodniczącym komisji oświaty, udało się nam przeprowadzić – nazwijmy to – „reformę” szkolną, w naszej skali rzecz jasna. Oddłużyliśmy szkoły. Wyniki często niepopularnych wówczas decyzji są widoczne dopiero w tej kadencji, kiedy nasze szkoły nieźle sobie radzą, nie mają większych problemów z finansami. W tej kadencji przewodniczę komisji bezpieczeństwa i ochrony środowiska. Działam tez w komisjach oświaty i kultury.

Trzecia kadencja to już jest jakiś wynik, chyba nie najgorszy. A plany na przyszłość? Jeszcze nie wiem. Na razie nie podjąłem decyzji.

Czy korciło mnie kiedyś żeby wyjechać z Kazimierza? Czasem chodzi mi coś takiego po głowie, ale od razu przychodzi refleksja. Jednak wiem, że nie mogę sobie tak po prostu wyjechać. Póki co, jeśli mam czas i możliwości, wyruszam w podróże, które bardzo lubię. Objechałem już prawie całą Europę, zapuściłem się nawet poza nią. Lubię pamiątki z tych wypraw w postaci fotografii, dzielę się nimi. Np. w bibliotece pokazana została wystawa moich zdjęć z Bałkanów. W czerwcu zostałem zaproszony do kolejnej wystawy poświęconej zabytkom Egiptu.

Stąd pochodzą moi przodkowie, tutaj się wychowałem, mieszkam, żyję, ale gdzieś po cichu w głowie plącze mi się taka myśl, czy by gdzieś nie wyjechać i nie zacząć wszystkiego od nowa.

Tutaj się kształtowały moje zainteresowania, postawy… Wpływali na to kazimierzacy.

Nie potrafię wymienić jednej osoby, o której mogę powiedzieć, że wszystko właśnie jej zawdzięczam. Takich osób jest kilka: Pani Walencik, która mi pokazała historyczną pasję, Pan Tomasz Nadolski, z którym już jako dziecko chodziłem na rajdy i to on zwracał uwagę na tematy związane z Armią Krajową, z aspektami patriotycznymi, chyba właśnie od niego pierwszy raz usłyszałem o zbrodni katyńskiej i było to na rajdzie. On wciągnął mnie do PTTK.

Wielka postać, człowiek, którego będę zawsze traktował jak ogromny autorytet to niestety już nie żyjący Leopold Pisula, daleki wuj, który dawno temu wyjechał na Śląsk, ale zawsze sercem był w Kazimierzu. Miał wielki dar niesamowitej pamięci. On mi wręcz w szczegółach opowiadał historie, których nie znałem. Historie rodzinne, historie najróżniejsze, także dotyczące II wojny światowej. Wujek Poldek miał ważny wpływ na moje zainteresowania.

Podróżując, zwiedzając, coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że Kazimierz jest wyjątkowy i to pod wieloma względami. Wiadomo, że są to też prywatne emocje, tutaj zawsze jestem szczęśliwy. Kiedy wyjeżdżam, kiedy wiem, że mnie czeka jakaś nowa przygoda, a potem wracam, to nadchodzi ten moment, gdy wchodzę na rynek. Wtedy pojawia się stan, w którym się wie, że się jest u siebie. Poczucie, że to dom, że zawsze ten dom czeka. Ale i tu nie można popadać w przesadę – co często podkreślam uczniom. Mówię, że patriotyzm jest rzeczą ważną i potrzebną, ale czasem widzę zapędy ku skrajności. Widzę to szczególnie na Wiedzy o Społeczeństwie, kiedy opowiadam o różnych krajach. Pojawiają się wtedy bardzo silne postawy anty– nawet z niezbyt ładnymi słowami, które nie powinny padać. staram się te zapędy hamować. Tłumaczę, że najważniejsze jest poznanie innych, zrozumienie, że ci „inni” to normalni ludzie.

Gdybym jednak miał wybrać spośród wszystkich elementów składających się na moje pasje, wybrałbym zdecydowanie pracę w szkole. Lubię młodzież i lubię uczyć.