Ludzie z Godłoborzyc
Lejb Raszkin

[fragment]

Godłoborzyce niczym ścigany, dręczony pies przystanęły po szaleńczym pościgu i obejrzały się za siebie: Aha! Nareszcie koniec. Wiele domów przy ulicy Nadrzecznej i Łaziebnej spalonych. Nic to – aby dalej żyć…

Pod osłoną świętych zwojów Tory dom nauki i bóżnica ocalały z pożaru. Obok nich wrzało już w ratuszu, a także kamieniczce małego Josełe.

Przerażone, pomalowane na olejno ściany izb małego Josełe niepewnie się złościły. Ha? Biedacy! Co się tutaj tak rozgościliście? I biedacy początkowo nie śmieli dotykać olejnego portretu, rozkładać tobołów pośrodku pokoju – przepraszamy, my tylko na chwilę. Ale potem stali się coraz śmielsi, aż rozgościli się w łożu z baldachimem.

Sprawa wygląda tak: po wypędzeniu z miasta, każdy uciekał wedle swoich możliwości. Jedni, całkiem bogaci, na przykład fabrykanci Wiśniewski i Majerbach uciekli aż w głąb Rosji; reb Josełe pojechał samochodem do Warszawy; średnio zamożni Żydzi utknęli z furmankami gdzieś po drodze w małym miasteczku, a całkiem biedni ledwo doszli i dowlekli się do jakiejś wioski.

Teraz biedacy wrócili pierwsi. Jako że zastali własne izdebki spalone, rozkładali się, gdzie popadło; najpierw w pokojach u małego Josełe, a potem nawet w domu nauki i bóżnicy.

Niczym gołąb, którego Noe wysłał z arki po potopie, tak mały Josełe nasłuchiwał wieści, siedząc jeszcze w Warszawie.
– Ha? Strzelają jeszcze?
– Co wy, reb Josełe? Rosjanie odeszli i Austriacy są w mieście. Więcej
niż połowa ludzi już wróciła. Trochę biedaków gnieździ się tam w piwnicach. Czyście czegoś tam nie zostawili, reb Josełe?
– Nie, dzięki Bogu. Zdążyłem się zabrać trzema ciężarówkami.
– Czekajcie chwilę, reb Josełe. Wasz dom stoi nad rzeką?
– Nie. Dlaczego?
– Ulica Nadrzeczna i Łaziebna zostały spalone.
– Biada mi! A ratusz? A dom nauki?
– Stoją jak dawniej
– Dzięki i chwała Bogu! Za sprawą świętej Tory, akurat między do–
mem nauki a ratuszem stoi moja kamienica.
– Jedną chwileczkę, reb Josełe. Pinie opowiada, że u was w domu jest cały garnizon; cała biedota z uliczki Łaziebnej tam się zagnieździła.
– Pójdą sobie stamtąd, z Bożą pomocą.
– A wasz dozorca – powiada Pinie – sprzedaje u was w sklepie papie–
rosy.
– Znowu będzie czyścił rynsztoki, z Bożą pomocą.
– Słuchajcie no, reb Josełe. Słuchajcie jak się sprawy mają. Powiada–
ją, że Tewje Waks, makler od Wiśniewskich i Majerbachów, wprowadził się do fabryki, szykuje towar i sprzedaje.
– Naprawdę? Tewje Waks? Stanie się, jak rozumiem, bogaczem. A Wiśniewscy, co? A Majerbachowie?
Żadnej odpowiedzi nie otrzymał, bo choć biedacy wynieśli się z pokojów małego Josełe, Godłoborzyce były wywrócone do góry nogami. Wielcy kupcy zostali pousuwani z dawnych miejsc, a zwykłe szaraczki nabrały znaczenia. Dom nauki był nie do rozpoznania. Z pięciu przepełnionych ław studentów Talmudu pozostała jedna czwarta stołu; przy ścianie wschodniej zamiast dawnych zacnych Żydów, bogaczy – proste chłopaki. Myślano, że szanowana kongregacja upada.

Tego już Mojsze pisarz nie mógł wytrzymać, że byle hołota usadowiła się przy stołach do nauki Talmudu i stale rozprawia się o tym, że kartofle są drogie a chleba jak na lekarstwo. […]

*

Godłoborzyccy starcy żyli wspomnieniami z dawnych czasów, ale mały Josełe, chociaż już niemłody, miał młode żądze. Kiedy umiera żona – mówi mały Josełe – to dokładnie tak jakby się jadło cebulę: oczy płaczą, a serce się raduje. W zgodzie z taką filozofią, pochowawszy trzecią żonę zmarłą na wojenny tyfus, bez ociągania ożenił się po raz czwarty – tym razem z wysoką, postawną Żydówką, prawdziwą pięknością. Oprócz innych zalet taka żona za rządów cesarsko-królewskiego komendanta okręgowego jest niczym hojny dar fury owsa lub pszenicy. A pszenicę z kolei i owies bierze się u chłopów za grosze. Nie dadzą – nie szkodzi. Jedzie się z żandarmem ze strzelbą. Po drodze ubija się złoty interes: jakiś tragarz ciągnie za sobą dziecięce sanki … Co to takiego, w środku tygodnia zabawia się jakiś tragarz dziecięcymi sankami? Szmuglujesz, przeklęty Żydzie! Nu, proszę, włóż to na furę …

I Mojsze pisarz może dalej siedzieć w domu nauki, mówiąc:
– Ha! Nasz Josełe! A Mechełe Sznajderuk? Kim był? Zwykłym krawcem, pachciarzem. A kim jest dzisiaj? Dostawcą! I to cesarsko-królewskim. A Tewje Waks, znałeś tego pucybuta od Majerbachów? No i co? Fabryka jest już jego … Teraz Mojsze Kripnik spuścił dwa parowce na Wisłę, a reb Szmul Rabinowicz – z całym szacunkiem wielce uczciwy Żyd i uczciwy człowiek – kim był? Brakarzem. Przez całe życie jeździł tratwą po Wiśle i nigdy nie miał na szabes. A dzisiaj – wielki jaśnie pan. No więc dzisiaj Szmul brakarz jest wielkim kupcem leśnym, a reb Ajzyk Danciker może sobie iść do domu starców … Dzisiaj rodzi się znowu pytanie: Czy warto niszczyć świat po to, żeby Mechełe Sznajderuk miał komu dostarczać spleśniały ser i zgniłą brukiew?

Przełożyła z jidysz Monika Adamczyk-Garbowska

Di menczn fun Godłborzye, Jidysze Uniwersał-bibliotek, Warszawa 1935-6, t. 1, s. 33-37.

[w]: Monika Adamczyk – Garbowska Kazimierz vel Kuzmir. Miasteczko różnych snów, Lublin 2006