Lomienszka
i inne przepisy gospodarskie z Kazimierza
Na zarzutkę to trzeba dać i kość, i marchewkę, i kapustę kiszoną. Gotuje się ile trzeba i jak kapusta jest miękka, drobno się kroi kartofle, (ja to osobno kartofle gotowałam, a osobno kapustę). I później, jak już kapusta była miękka i kartofle też – łączyłam jedno z drugim. Ale to się musiało na kości gotować, bo kapusta kiszona – ona wymaga żeby się miała z czego nagotować, bo słodka kapusta, to ona nie potrzebuje dużo. Ona cośkolwiek tłuszczu i już może być, a kiszona to tak jak pijok czy palacz: mało i mało.
A moja mama to gotowała… kaszę jaglaną, tę żółtą, ze śliwkami suszonymi, myśmy to bardzo lubieli. Kaszę się gotowało na wodzie, no i się opłukało śliwki suszone, kaszę jaglaną się opłukało w ciepłej wodzie i to się gotowało do miękkości. Później, jak chcić było, to można śliwki wyjąć na miseczkę (na talerz to nie, bo się ślizgało) i trochę tak rozetrzeć i włożyć z powrotem do garnka. Kasza się tak trochę jeszcze z tymi śliwkami pogotowała i można było jeść. Taka była fajna! Słodka-niesłodka i jak kto lubiał to dobre to było. Myśmy lubieli, tylkośmy dosładzali, bo myśmy lubieli słodkie.
Lomienszkę mama często gotowała. Gotowała kartofle tak jak do barszczu, powiedzmy, czy do drugiego dania i później sypała mąkę. Drewniany tłuczek miała i wyrabiała to razem. A na drugim ogniu gotowała tłuszcz wieprzowy ze słoniny – skwarki, lała śmietanę, przegotowała śmietanę z tym tłuszczem i polewała. Myśmy to bardzo lubieli. To było sytne. Ale to musi być aluminiowy garnek, bo ona ta lomienszka przywiera do dna. Taki garnek polewany jest niezdatny, bo może polewa odstrzelić i można połknąć i narobić se bidy.
Pasibroda… a nie, to nie kiszona kapusta, to słodka. Na spód się kładzie kartofle, muszą być albo równo pokrojone albo małe, a na wierzch się kroi słodką kapustę – surową, średnią, tylko bez tych głąbów. Bo liść ma taki… wzdłuż liścia jest taki głąb, to trzeba go zerżnąć, bo on się nie ugotuje tylko później się tak ciągnie jak włos. No i to się gotuje. Można dodać kwaśne jabłko między kapustą a kartoflami, to już nie trzeba zakwaszać. I odcedza się to później jak już kapusta jest miękka i tłuczkiem się to tłucze, żeby liście tak się trochę zgryzły z tymi kartoflami i z tym jabłkiem. Ja dawałam jabłko, bo tak to taka bezsmakowa jest. Troszeczkę się osoli, jak kto lubi takie ostrzejsze, to może trochę opieprzyć i znowu: rozpuszcza się tłuszcz ze skwarkami, śmietanę, przegotuje się razem i leje się do garnka z kartoflami i kapustą. To się wymiesza tłuczkiem od kartofli. Teraz to nie wiem czy tłuką kartofle tłuczkami drewnianymi, a pierw to były tłuczki, każda miała. Albo łyżką drewnianą wytłuc, tylko musi być dobra łyżka. Wymiesza się to, wymiesza no i to jest takie dobre, bo czuć jabłko, czuć kartofel, czuć kapustę no i oczywiście ten tłuszcz.
Barszcz z czereśni czy z wiśni to był do kartofli. Teraz gotują do klusków, a my jedliśmy z kartoflami, bardzo dobre. Albo z jabłek barszcz. Owocówka. Kiedyś to z kartoflami, kto tam myślał o kluskach.
Mięso jedliśmy. Ojciec trzymał świnię i jak zabił, to nie sprzedawał w całości. Robił tak: zabił prosię jak miało 150 kilo albo 200, pożyczał ćwiartkę komuś – szukał, przepytywał się sąsiadów „nie chcesz ćwiartki pożyczyć?” Byli tacy co pożyczali i oddawali na żniwa, oddawali na Wielkanoc, na Zielone Świątki. Ojciec chętnie pożyczał, bo było później znowu świeże mięso i słonina. Nic się nie psuło. Mieli beczkę i solili to mięso, mięso puszczało sok, (niedużo tego soku, ale trochę było). I później – to zależy: jak rano mama chciała już gotować mięso czy kość, to musiała na noc namoczyć, żeby woda wyciągnęła sól. A słoninę to ojciec kroił w paski. Troszkę była posolona czy z marynaty wyciągnięta, i przy piecu obwędzał. Z białej słoniny robiła się taka trochę żółtawa. Dobra była ta słonina… Ojciec czasami to podszedł, kroił sobie na chleb i jadł. Myśmy nie lubili, bo za tłuste było, ale jak na słoninie były kawałki mięsa – to się nazywała „przysucha” – tośmy obkroiwali to chude i jedliśmy. Ojciec zobaczył i mówi: „jak chceta kroić to krójcie razem ze słoniną, bo tak to będzie się psuło”. (Zdaje mi się, że chyba mówił, że się będzie psuło czy coś). Był niezadowolony, że tak robimy. Mówi kiedyś: „kroić ze słoniną, bo tak to poobgryzywane jakby kot poobgryzał”. A myśmy lubili, bośmy mieli zęby, to jedna przez drugą miała chęć coś pogryźć, to brała nóż i jak ojca nie było, to urzynała.
Ale było inaczej, kochana, jak teraz. Kur nie wolno, świń nie wolno, nic się nie opłaci i wszystko poszło na dziady. Idą do sklepu i kupują. Kiedyś chleb piekli, a teraz? Na dziady wszystko zeszło.