Krzysztof Karasek
Waldemar Siemiński

P. Skrzeczkowski i K. Karasek

Pod koniec lutego był w Kazimierzu przez kilka dni Krzysztof Karasek. Przyjeżdżający w zimie do Kazimierza na więcej niż weekend zwracają moja uwagę.

O tej porze roku można się tu połamać na oblodzonych wertepach nieodśnieżonych chodników. W kotlinie pomiędzy wzgórzami, gdy jest wilgotno, powietrze dusi jak mokra ścierka wciskana w gardło.

Gdy zapytałem Mistrza, dlaczego wybrał na odwiedziny luty odpowiedział: „Bo mało ludzi tutaj tą porą”.

Do odwiedzin miasteczka w zimie skłonić może więcej powodów. Kazimierz jest wtedy nadal piękny i światło, gdy słońce się pokaże, prawie zawsze przechodzi samo siebie w niespotykanej gdzie indziej zjawiskowości. O tej zapomnianej porze można tu być, bardziej niż gdziekolwiek indziej, że sobą.

Krzysztof, jeden z największych żyjących polskich poetów ma jeszcze więcej kazimierskich zakotwiczeń. Uważa siebie za kontynuatora i spadkobiercę Zbigniewa Herberta i przedeptuje ścieżki, którymi często spacerował tutaj książę poetów. W jednym ze swoich drukowanych niedawno w „Odrze” wierszy Krzysztof ironizuje na temat któregoś ze swoich zamożnych znajomych, który nabył dom letniskowy na dalekich norweskich Lofotach. Ja– pisał o sobie w tym wierszu Krzysztof– nie mam nic na Lofotach. Mam w Kazimierzu przyjaciela. Pawła Skrzeczkowskiego.

Wyjątkowa aura świetlna łączy Kazimierz i Lofoty. To dlatego tak licznie odwiedzają oba te miejsca malarze, fotograficy i filmowcy. Paweł Skrzeczkowski, którego odwiedza Krzysztof Karasek, mieszka tylko w Kazimierzu.

Waldemar Siemiński