Krwawa Środa
U. Koziorowska

18 listopada 1942 roku, zaraz po północy, na drodze koło domu moich rodziców w Miejskim Lesie rozległy się krzyki. Ludzie wołali, że począwszy od Zbędowic poprzez Bochotnicę, prawym brzegiem Wisły aż do Kazimierza i Cholewianki gromadzi się wojsko niemieckie.

Żołnierze wpadają prawie do każdego domu, wyciągają mężczyzn, kobiety i dzieci. Jednych zabijają na miejscu, innych ładują do ciężarówek i wywożą do obozu na Majdanku. Podobno podpalają wsie. Ludzie płakali tak głośno, że było to słychać w domu. A zaraz zrobiło się jeszcze głośniej, zapanował lament, śmierć i odgłosy walki.

Serie z rozstawionych na kępach wiślanych karabinów maszynowych siały śmierć wśród mieszkańców ul. Puławskiej, uciekających po stokach zamkowej góry. Ludzie się nie oglądali na nic, na domy, na dobytek. Próbowali ratować życie przed jakby mnożącym się zewsząd wrogiem.

Dopiero po dwóch dniach okrutnej pacyfikacji pozostałe przy życiu rodziny zaczęły grzebać swoich bliskich. Całymi dniami jechały wozy na żelaznych kołach, powożone przez kobiety, Na wozach – naprędce zbite paki, skrzynie, coś na kształt trumien. Zamiast pogrzebowego marsza bębniły o ziemie kopyta, zamiast żałobnego śpiewu – niewysłowiona rozpacz. To nie były zwykłe pogrzeby. To były śmiertelnej grozy ceremonie… Wszyscy zamordowani zostali pochowani w masowych grobach na cmentarzu.

Tego dnia mój wuj, Karol Ochalski, mieszkający w małym domku nad Wisłą, niczego się nie spodziewając wyszedł po wodę do studni. Pod murami łaźni miejskiej dopadli go żołnierze niemieccy i bestialsko katując roztrzaskali mu głowę. W czaszce miał krwawą dziurę, oprawcy zostawili go z tą zmiażdżoną głową leżącą na bruku…

Wuj był to wielkiej zacności człowiek. Osierocił żonę Stanisławę. Przed wojną był głównym maszynistą pociągów pośpiesznych linii Warszawa – Budapeszt. Miał 64 lata. Jest pochowany w narożnym grobie w alei zamordowanych na kazimierskim cmentarzu.

Kiedy ucichły strzały i pozbierano zabitych – prawie 300 osób – z pomieszczeń klasztornych zaczęli wychodzić dwójkami oficerowie gestapo. W niebieskozielonych mundurach, z tresowanymi psami. Poszli do magistratu. Tam przeglądali książki meldunkowe i wybierali do aresztowania polskich patriotów, by ich zaraz pierwszej nocy zakatować.

Moja własna rodzina złożyła wielka ofiarę życia w walce o wolną Polskę.

W ostatnich dniach kwietnia 1945 r. padł na polu chwały 32-letni oficer AK, absolwent podchorążówki w Zambrowie, syn Karola Ochalskiego, Julian. Zginął od broni pokładowej pod Bauzen w Saksonii.

W Powstaniu Warszawskim zginęła Maria, dwudziestodwuletnia synowa Karola zostawiwszy dwuletnią córeczkę Elżbietę i męża, Zbigniewa Ochalskiego.

Zaraz na początku wojny aresztowany został sekretarz kurii biskupiej w Lublinie, ks. Zdzisław Ochalski. Wywieziony do obozu koncentracyjnego zginął śmiercią męczeńską.

W walkach Powstania Warszawskiego zginęła łączniczka, studentka UW, Wanda Bakiera, wnuczka Julii Ochalskiej.

Spełniając ostatnia wolę mojej Matki, Marii Solis z Ochalskich, składam te wspomnienia z najgłębszą czcią poległym i pomordowanym w II wojnie światowej.