Koza Pani Peli
W Organistówce, w pomieszczeniach dzisiejszego zakładu fotograficznego Państwa Bakinowskich, znajdował się przed laty warsztat ślusarski Pana Bogdana Hemperka. Był on instruktorem w zawodówce, a w ramach świadczonych usług spawał bramy i kraty, robił piece do centralnego ogrzewania i temu podobne rzeczy. W warsztacie przy Puławskiej pracował sam, ale samotny bywał rzadko, bowiem cechowały go wesołość, bezpośredniość i życzliwość. Śmiał się szczerze i głośno; jego syn śmieje się tak samo.
Pana Bogdana bezustannie odwiedzali koledzy, między innymi p. Benek Boberski, p. Kajak, p. Ziarnicki i mój Tata, Zbyszek Gałuszewski.
Kilka domów dalej mieszkała Pani Pelagia Księska, zapamiętana przeze mnie z racji rudych włosów po trwałej ondulacji oraz złotych, wiszących, kwadratowych kolczyków. Kiedy ruszała głową, kolczyki te kołysały się w jej uszach, a ja myślałam, że to musi okropnie boleć. Aha, i jeszcze kolczyki miały rżnięcia w złocie po przekątnej.
Pani Pela hodowała kozę. Dziś nie dojdziemy już, który z panów był pomysłodawcą, wiem jednak na pewno, że mój Tata brał czynny udział w łapaniu kozy. Potem panowie farbą pomalowali zwierzęciu łeb na czerwono, po czym wrócili kozie wolność. Ruszyła z kopytka do swoich opłotków, podobno wyrwała jak strzała.
Na jej widok Pani Pela wrzeszczała wniebogłosy w przeświadczeniu, że kozie oberżnięto łeb. Zorientowała się po ładnej chwili, że zwierzę jest nie nadszarpnięte zdrowotnie i zaczęła lament:
– Laboga, co ony zrobiły moi kozie!!!!!!
Nie przypuszczała, kto się dopuścił czynu, nie podejrzewała nikogo o ten figiel, a ci, co go spłatali, kulali się ze śmiechu w warsztacie Pana Hemperka. Tata opowiadając tę historię, po latach jeszcze śmiał się tak, że trząsł mu się brzuch.
oprac. Bożena Gałuszewska