Jerzy Wojtalik. Miejsce w historii…
Paweł Lis

Jerzy Wojtalik, 1973 r. – fot. Przemysław Smolarek (arch. CMM)

Niczym specjalnym się nie wyróżniał. No, może tym, że – jak długo go pamiętam – zawsze wyglądał tak samo: mężczyzna w drelichowych spodniach i takiej samej kurtce, o śniadej twarzy, ozdobionej szpakowatym wąsem, podążający ulicą Krakowską elastycznym krokiem człowieka nawykłego do chybotliwych desek łódki pod nogami, w nieodłącznej czapce-maciejówce i ze skórzaną teczką w ręku. Z latami tylko jego sylwetka trochę się pochylała i jakby chowała w sobie. Mieszkał po sąsiedzku, w ciemnym, drewnianym domu tuż przy wiślanym wale. Dom był specyficzny; zagubiony w sadzie, otoczony komórkami pełnymi narzędzi, na ścianach komórek suszyły się czasem rybackie sieci, a obok nich zawsze stały drewniane łódki, nieraz kilka… I ten charakterystyczny zapach: ksylamitu, którym malowane były ściany domu i jakiejś mieszanki – pokostu, smoły, może dziegciu?, którą impregnowane były łodzie. Wszak nie było żadną tajemnicą, że pan Jerzy buduje łodzie – kazimierskie „pychówki”. Nie było w tym nic wyjątkowego, jak również w tym, że łodzi pychówek w latach 60 i 70-tych minionego wieku w Kazimierzu było wiele – nawet kilkadziesiąt. Mój ojciec też taką miał, zacumowaną przy kamiennej tamie, opodal domu pana Jerzego. Gdy wybieraliśmy się na ryby – z ojcem czy dziadkiem – drogę nad Wisłę najczęściej skracaliśmy sobie przez podwórko Wojtalików. Czasem widziałem go wówczas przy pracy, jak skrupulatnie i cierpliwie obrabiał deski ułożone na masywnych podkładach albo łączył je w charakterystyczny kształt pychówki. Nie zwracałem na to większej uwagi…

Warsztat pod orzechem – fot. Przemysław Smolarek (arch. CMM)

W 1994 jako pracownik Muzeum Nadwiślańskiego w Kazimierzu Dolnym, pojechałem do Tczewa na Konferencję Muzealnictwa Morskiego i Rzecznego, organizowaną przez Centralne Muzeum Morskie w Gdańsku. Spotkałem tam dr Jerzego Litwina – ówczesnego wicedyrektora, dziś dyrektora tej instytucji – który, gdy tylko dowiedział się, że jestem z Kazimierza i przyjechałem z referatem poświęconym środkom transportu wodnego w zbiorach naszego Muzeum, natychmiast zadał pytanie: „A Jerzego Wojtalika pan zna?”. Ja go oczywiście znałem, ale skąd mógł go znać jeden z najlepszych specjalistów od historii żeglugi śródlądowej w Polsce??? Rzecz wyjaśniła się szybko. Centralne Muzeum Morskie zawsze interesowało się Kazimierzem i jego doniosłą rolą w handlu spławnym Wisłą w XVII i XVIII wieku, interesowało się także kazimierskim szkutnictwem: i tym z epoki „Małego Gdańska”, i tym późniejszym… Jerzy Litwin przygotowywał właśnie do druku w kwartalniku „Nautologia” materiał spisany skrzętnie przez poprzedniego dyrektora gdańskiego Muzeum Przemysława Smolarka – przedwczesna śmierć nie pozwoliła autorowi dopełnić dzieła własnoręcznie… Materiał ten zebrany został w czasie jego pobytu w Kazimierzu w lipcu 1973 roku, kiedy to w czasie urlopu (ach, ci pasjonaci!) postanowił zapoznać się z tradycyjnymi łodziami i sposobami ich budowy w tym historycznym ośrodku handlu rzecznego i w jego najbliższych okolicach. Łodzi napotkał i opisał ponad 60 (w samym mieście – 28!), szkutników poznał pięciu – jedynym z samego Kazimierza był Jerzy Wojtalik. Spośród „kolegów po fachu” wyróżniał się także tym, że szkutnictwo było jego zawodem „wykonywanym” – pracował w klubie „Wisła” przy puławskich Azotach jako szkutnik, i jako jedyny w najbliższych okolicach miał przy domu stały warsztat, w którym powstawały nie tylko tradycyjne pychówki, ale czasem – na specjalne zamówienie – także łodzie sportowe. Muzealnika z Gdańska interesowały, rzecz jasna, tajniki budowy kazimierskich pychówek, gdyż jednie w okolicach Kazimierza właśnie takie łodzie budowane były jako tzw. jednopasówki – o burtach formowanych z pojedynczych desek. Wiedza i doświadczenie Pana Jerzego oraz obszerność i szczegółowość jego relacji, pozwoliły, aby sposoby budowy takich łódek – dobór materiału, proporcje „trasowania”, niuanse obróbki drewna i łączenia elementów łodzi – zostały skrzętnie i szczegółowo opisane, a następnie opublikowane. Tym samym szkutnictwo kazimierskie lat 60 i 70-tych XX wieku utrwalone zostało w wiedzy historycznej już na zawsze, jako kontynuator tradycji kazimierskiego ośrodka szkutniczego z XVII i XVIII wieku, w którym powstawały pływające do Gdańska ze zbożem szkuty, komięgi, dubasy…

Dziś, gdy idąc wałem wiślanym mijam dom Pana Jerzego, towarzyszy mi świadomość, że tu – w sadzie, pod rozłożystym orzechem, gdzie kiedyś leżały łaguny szkutniczego warsztatu – także „działa się” historia. I to, wydawać by się mogło, niemal wczoraj: dom ten sam – czarny, te same komórki i rybackie sieci, nawet łódka stoi. Tylko pod orzechem nie krząta się już Pan Jerzy…

Kazimierska pychówka ze sternikiem – Jankiem Michalakiem w czasie regat pychówek podczas Dni Wisły 2001 – fot. W. Santarek (arch. Muzeum Nadwiślańskiego)