Harcerze
Opowieść Pani G. i Pana R.

Druh na Małym Rynku

W szkole było harcerstwo, to znaczy starsze dzieci – harcerstwo, młodsze – zuchy. Chłopcy mieli swoje drużyny i swoje zbiórki, dziewczynki osobno. W podstawówce było ZHP, a w szkole średniej Socjalistyczny Związek Harcerstwa Polskiego.

W wakacje jeździło się na obozy, chodziło na nocne rajdy, na których się szukało czegoś gdzieś schowanego – zostawione znaki i tropem tych znaków, wszystko w nocy, przy latarkach. Albo to samo po wąwozach – jakieś wskazówki którędy iść i jak dojść do wyznaczonego celu. Miałem finkę i pas, byłem z tego bardzo dumny. Odbywały się też czyny społeczne, raz nas wygonili w niedzielę tu jak się wchodzi na wał, zaraz przy wejściu. Rozdali nam grabie, szpadle i flagi, kazali coś robić. Te czyny to przeważnie w niedzielę, wiadomo dlaczego. A pochody pierwszomajowe to obowiązkowo, i nie tylko w podstawówce. Byłem już starszy, w szkole Lublinie, kiedy zarządzili obowiązkowy pochód. Nie poszedłem. Awantura, kłopot. Musiałem przywieźć z Kazimierza zaświadczenie ze straży, że byłem przy gaszeniu pożaru i nie mogłem dojechać. Rodziców chcieli wzywać… Ja stary koń, a oni po rodziców. Było i ZSMP, to był przedsionek partii. Dużo do tego należało, bo obozy były za darmo, dużo przywilejów, sekretarz musiał wypisywać jakieś raporty. Przynależność ułatwiała wiele rzeczy, ale nie wszyscy się na to łakomili.

Chodziliśmy do Rąblowa na obchody rocznicy bitwy z czasów II wojny. To była wielka uroczystość, z udziałem młodzieży z różnych szkół, nie tylko naszej, przyjeżdżało wojsko. Szło się tam na piechotę, trzy dni, spaliśmy w stodołach u chłopów. Szliśmy i szliśmy, każdy miał na plecach jakiś tobołek. Na sianie, wszyscy na kupie, chłop nas do stodoły wpuszczał i tyle, nieraz rano podoili krowy to nam dali mleka. Wstawało się bladym świtem, ka-dy jadł co tam miał i szło się dalej. Pamiętam jak raz chłop przyniósł takie ciepłe mleko, jeszcze parujące… ja tego nie lubiłam, do dzisiaj pamiętam smak tej krowy, fu. Szło się cały dzień, co ileś mieliśmy przystanek, a jak się już wszyscy zebrali w Rąblowie, to zaczynały się wielkie, poważne obchody. Samochodami dowożone było wojsko, żołnierze strzelali uroczyste salwy. Jedzenie – to było najlepsze, bo ci żołnierze przywozili kuchnie polowe i wszyscy jedli żołnierską zupę. Potem powrót. To był dla mnie najfajniejszy czas! Ja, Krzysiek, Paweł, Jacek – my się zawsze trzymaliśmy razem, to są piękne wspomnienia na całe życie.

Na zbiórki chodziło się do harcówki, w mundurkach. Pamiętam pierwszy raz, przed samym wyjściem z domu: już się wystroiłam i poszłam za ścianę, po Agatę. Jaka ona była piękna w tym mundurku!!! Pamiętam ją, mam przed oczami: wielkie kuce zrobione na czubku głowy, kokardy, wywiązane, matka ją tak wystroiła, podkolanówki białe, bielusieńkie, Boże… wszystkie takie miałyśmy, ale ja już przyszłam ubrana, niby tak samo, ale jak ją zobaczyłam… Osłupiałam! Ona była taka ładna! Wszystko na niej odprasowane aż sztywne, nowiusieńkie, lilijka, chusta zawiązana. Sznur. Wszyscy mieli sznury szare, ja miałam brązowy, bo byłam zastępową. Naszą opiekunką była Pani Kozakowa, bardzo, bardzo ją lubiliśmy. Chłopcy mieli osobną drużynę, dziewczynki osobną. Śpiewało się różne pieśni i piosenki, jakieś hasła na powitanie i pożegnanie, jakieś okrzyki. Drużyna miała swój hymn, który się śpiewało na każdej zbiórce. My się nazywałyśmy „Biedroneczki” i hymn nasz był „Biedroneczki” – piosenka chyba Alibabek, czy jakiegoś ówczesnego zespołu. Przychodziło się i się to śpiewało, co ty myślisz. Było bardzo poważnie, my to traktowaliśmy bardzo poważnie. Chodziło się na ogniska, a rajdy były najfajniejsze. Albo wielkie obchody na Ruskim Cmentarzu – to było coś! Wojsko przywozili ciężarówkami, my jako harcerze trzymaliśmy warty razem z żołnierzami – ty wiesz, jakie to było wydarzenie?! Dla mnie? Dla nas wszystkich? Jak to się poważnie traktowało? Jaka ja byłam dumna, mówię ci! Ale jak! Nikt się nie śmiał, żadnych takich, to było nie do pomyślenia. Były przemówienia, żołnierze stali, karabiny w górę, potem strzelali, oddawali salwy honorowe. Ja stałam na warcie, przy żołnierzach, nie miałam sztandaru, ale stałam na baczność zaraz koło żołnierzy przy pomniku. W tamtą stronę, na Czerniawy, szło się na piechotę, a potem była radocha, bo żołnierze nas zabierali do ciężarówek i odwozili na rynek i to też było wydarzenie! Na pace z tyłu. Z plandeką. Żołnierze, a my na doczepkę.

Obchodziliśmy też Dzień Dziecka: w lesie była polana i na tę polanę jeździliśmy wszyscy, nauczyciele i dzieci, ale to chyba jeszcze nawet przed harcerstwem, szkoła to organizowała. Jechało się Słoneczną i gdzieś w lesie, zawsze ta sama polana. Wielka feta, ty wiesz? Tam było jedzenia a jedzenia, moja mama szykowała tego nie wiadomo ile, inne matki tak samo. Grała muzyka z radia, głośno, każdy się bawił jak tam chciał. Cała szkoła jeździła, ile nas było, tyle jeździło. Latało to wszystko po krzakach. A skakanka to była podstawa. I guma. Klasy się rysowało. Chodziliśmy też na ogniska w Bochotnicy: jak się Bochotnica kończy, jadąc w stronę Puław, tam w jakimś wąwozie była polana, i tam zawsze ogniska. Chodziło się oczywiście na piechotę. Zresztą jak wszędzie, bo skoro harcerze – to na piechotę. Jakie to są wspomnienia…