Grzegorz Turnau w mięćmierskich Klimatach
Jesień coraz natrętniej obnaża swoje ponuractwo. Nawet nie to, że zimno, da się wytrzymać bez dmuchania w kułak, ale ciemno, smutno, szarzyzna. Nastrój katastrofalny, utopiony w kacu moralnym niedzielnych wyborów.
Wyglądało na to, że wieczorem już tylko zasnąć, a i to wcześnie, gdy niespodzianie nadeszła wiadomość: Bartek Pniewski zaprasza do swoich mięćmierskich KLIMATÓW na kameralny wieczór z Grzegorzem Turnauem.
Pojechaliśmy. Żywego ogień w kominku, na stole swojskie czerwone wino w zielonych butlach. „Własnej roboty, z winogron z naszych płotów.” Czarny fortepian, skromny pan rozmawiający z kimś półgłosem. Ciepło bije od Grzegorza T. na odległość, w oczach coś dobrego. Uroczy, choć jeszcze nie śpiewa. Pierwsze dźwięki – i ujął nas bez reszty. Już nie tylko dobra twarz, ale głos, muzyka, tekst. Szara Wisła stąd do Krakowa (czy na odwrót).
A do tego dowcipny. („Panie – myślę sobie – my jesteśmy nieprzyzwyczajeni mieć tak wszystko naraz.”) Tekst ktorejś piosenki zabiegiem artystycznym został nagle ucięty, grał już tylko fortepian. Jeden pan z Mięćmierza śpiewał więc solo, a właściwy solista zerknął zza węgła i grał dalej, żeby człowiekowi nie przerwać w pół.
Więc można i tak: bez zadęcia a pięknie, nie nachalnie a prawdziwie. Wieczór ten uznaję za jeden z najbardziej udanych wieczorów kulturalnych tego roku.
Niestety, koniec śpiewania. Chwila dla otrząśnięcia się z nastroju, autografy i na finał – nieuniknione polityczne dyskusje w podgrupach, kto za tym, kto za tamtym i dlaczego. Słucham niby, ale w uszach mam przedchwilną piosenkę o czasach „za komuny” i starym barze w Krakowie z panią Zosią za bufetem. W pieśni jest powiedziane, że wtedy z rzeczy czystych używało się głównie czystej wódki. Niby nostalgia i to przez dobrą chwilę, a na koniec utworu puenta, że nie! Że to nie tęsknota za komuną, tylko za młodością! Zastanowiłam się nad celnością wyśpiewanej refleksji, miałam nawet ochotę poprosić o bis piosenki, ale pomyślałam, że nie będę męczyć tego przemiłego człowieka w imię niechcący aktualnych podtekstów. Zresztą, dzięki artyście nastrój wieczoru był taki, że chciało się wybaczyć każdą tęsknotę, szczególnie za młodością.
Wyszłam na dwór. Wracamy do rzeczywistości. Pomyślałam: za młodością – tak, za komuną nie. Nie, ludzie!
Pozostanie natomiast tęsknota za takimi wieczorami i za artystami tej klasy co Grzegorz Turnau. Oby zechciał jeszcze kiedyś odpowiedzieć życzliwe na zaproszenie z Kazimierza, oby posłuchało go więcej niż garść szczęśliwców.
Dzięki, Panie Grzegorzu.
Dzięki Bartek, wielkie dzięki.
Obejrzyj zdjęcia – aut. Tomek Sikora, któremu serdecznie dziękujemy!