Gość w Kazimierzu
prof. Ewa Nowina-Sroczyńska

prof. Ewa Nowina-Sroczyńska, antropolog kultury, kierownik Zakładu antropologii kulturowej w Instytucie etnologii i antropologii kulturowej w Łodzi

Powiedzieć o Kazimierzu, że to magiczne miasto – to nic nie powiedzieć.

Tym samym włączamy się bowiem w nurt zdań, które trącą frazeologią i frazesem.

Ale przecież mimo wszystko, mimo, że żyjemy w kręgu stereotypów, że mamy gotowe klisze myślowe i gotowe sformułowania takie jak owo „magiczne miejsce”, za którymi nic się już nie kryje, to jednak Kazimierz jest miejscem zupełnie fenomenalnym.

W moim przekonaniu fenomenalnym dlatego, że jest tu niezwykłe połączenie natury z kulturą, a to w Polsce rzadkie. Są niezwykłe centra urbanistyczne, w których brakuje czegoś, co jest żywiołem natury i odwrotnie: są żywioły natury – jak na przykład „Cud Mazur”, przy których nie ma tak rozwiniętej myśli urbanistycznej czy architektonicznej, czyli tej która byłaby dziedzictwem narodowym.

Natomiast w Kazimierzu jest i to, i to: niezwykła natura – wąwozy, rzeka (to bardzo ważne), wzgórza – i wtopione weń zabytki najpiękniejszej architektury (przy czym Polacy, co powszechnie wiadomo, uwielbiają renesans).

Ale dostrzegam jeszcze jeden element tego fenomenu. Jest takie powiedzenie o Slowenii, że „Pan Bóg pochylił się nad nią przy stwarzaniu”. Miał najlepszy pomysł na to miejsce i zrobił wszystko, co możliwe, by było ono doskonałe. Stworzył więc morze, góry, jeziora, wzgórza i „dał myśl człowiekowi do pięknych miast”, jak mówią Sloweńcy. A potem to wszystko ścieśnił.

Kazimierz ma jeszcze i tę cechę: nie tylko natura zawarła tu mariaż z kulturą, ale to wszystko dzieje się w małym obszarze, a więc jest spiętrzone.

Symbioza natury z wrośniętym w nią dziedzictwem kulturowym czyni z tego miasta coś niezwykłego.

Miasto musi jednak żyć, i to żyć, jak mówi Zygmunt Bauman, w „płynnej ponowoczesności”, czyli w bardzo trudnej nowoczesności i współczesności.

Moja refleksja o Kazimierzu jest zapewne refleksją powszechną: przyjechałam w niedzielę i byłam przerażona, ponieważ miasto pękało w szwach od ludzi. Bałam się, że ten ludzki żywioł stanie się większy od żywiołu architektonicznego i większy nawet od natury, że ludzie przeważą.

Że ludzie niszczą Kazimierz.

Miałam – nie racjonalne przecież, ale czysto emocjonalne, nieodparte wrażenie, że dzieje się tu coś złego, że być może jest za duży napływ weekendowo – letni.

Wiem, że na to nie mam recepty i wiem, że pewnie nie jest receptą kolonia artystyczna. Kolonie takie powstawały przed wojną w Niemczech i były czymś niezwykłym, gdzie szanowano sztukę i nie dopuszczano tego, co jest albo symulakrum sztuki albo umasowieniem sztuki i gdzie kreacja była najważniejsza. Jasne, że nie zrobimy przecież na środkowym wschodzie Polski getta artystycznego… Ale jednak na Kazimierz jakiś pomysł powinien być.

Druga rzecz, która mnie zmartwiła: Kazimierz miejscami jest zaniedbany. To razi.

Przecież ma on być „perłą”, mówi się o nim jako o „perle”, a perła to coś niezwykłego.

Jeżeli więc używa się takiego porównania, to ono zobowiązuje. Zobowiązuje dlatego, że perła jest ogromnie szlachetna – aż tak szlachetna, że szlachetne są nawet jej podróbki, czyli perły rzeczne. O tę perłę trzeba z wielką, większą niż zwyczajną troską dbać.

A tu mnie rażą na przykład chodniki – nierówne i popękane.

*

Na szczęście Kazimierz się oparł inwazji szalonej gomułkowszczyzny czy szalonych czasów Edwarda Gierka: nie ma tu bloków.

Nie wiem, jak to się stało, może istniał jakiś architektoniczny zakaz?

Ale przecież możecie być dumni, że nie macie tego, co mają miasta Pomorza: tam, gdzie Rosjanie wypalili domy, natychmiast stawiano bloki. A Kazimierz się obronił przed inwazją peerelowskiej marnoty – i to zarówno w myśli architektonicznej, jak i w realizacjach.

Być może dlatego stanowi on tak nieprawdopodobny oddech dla innych, że jest jak scenografia teatralna: trochę nierealny, trochę jak makieta. Bo nie ma peerelowskiej miernoty (albo jest jej mało).

Lecz rzecz nie w tym, że trzeba być z tego zadowolonym. Odwrotnie: to zobowiązuje.

Fakt, że macie tu taki napływ gości, że niektórzy z was mogą żyć z turystów – to zobowiązuje do czegoś zdecydowanie większego. Trzeba mianowicie dbać o każdy fragment tego niezwykłego miejsca, tak jak dopieszcza się każdy szczegół i fragment najlepszej, mistrzowskiej scenografii. Zważcie, że Spielberg, tworząc i stawiając na pustyni makiety do swoich filmów robił je tak, że dzisiaj mieszkają w nich Berberowie.

I jeżeli tu jest coś na kształt niezwykłej, teatralnej scenografii, czyli czegoś w pewnym sensie nierealnego albo odrealnionego (bo realność to był PRL) – tym bardziej was to zobowiązuje do tego, żeby chodniki były inne niż są.

*

Nie umiem tutaj znaleźć dobrego rozwiązania ponieważ rozumiem, czym jest popkultura i wiem, że się od niej nie odłączymy. Daleka też jestem od nieustannego narzekania, że popkultura niszczy wszystko, (choć uważam, że wiele rzeczy niszczy), a jednak popkulturowe elementy wchodzące do Kazimierza są dla mnie obcym wtrętem.

Tak jednak będzie, taki jest świat.

Tylko naszą rolą, rolą ludzi, którzy – nazwijmy to – zajmują się światem zawodowo, jest dbanie, żeby istniała równowaga, żeby nie przekraczać granic złego smaku choćby w galeriach czy w sklepach z pamiątkami. A przecież w czasach liberalizmu nie możemy kontrolować ludzkiego gustu, lecz to takie smutne, że nieraz Kazimierz wydaje się … no właśnie.

I to tu – tu, gdzie macie wszystko! Powtórzę: każdy by marzył, żeby mieć wzgórze z zamkiem i to by już wystarczyło. Wy macie. Wielu by marzyło, żeby być nad rzeką. Wy macie jeszcze rzekę. Wiele miast by marzyło o wzgórzu z niezwykłym klasztorem. Macie i klasztor. Jest synagoga. I domy drewniane. I kamienice tak wielkiej próby. Jest tu wszystko, a powtarzam: to zobowiązuje. Zobowiązuje, żeby nie przekraczać granic dobrego smaku. I od razu powiem, nie mam pojęcia jak to zrobić. Nie mam pojęcia, ale obiecuję, że będę o tym rozmawiać ze studentami, czy jest jakikolwiek sposób, czy może takiego sposobu nie ma. Czy wszystko ma być żywiołem, który doprowadzi do czegoś, co jest udziałem wszystkich naszych miast: do coraz większego chaosu urbanistycznego. Do coraz bardziej płynnej nowoczesności. Do pokusy przekraczania granic dobrego smaku.

*

Wracając do kwestii granic: widzę u was pewien nadmiar, który wyraża się we wkardającym się chaosie: zbyt wiele ogródków restauracyjnych, zbyt wiele parasoli, zbyt wielki wylew towarów ze sklepów, zbyt wielka ilość szyldów i banerów – wszystko to też jest przekroczeniem granicy. Nie protestuję przeciwko reklamom. Nie protestuje przeciwko temu, co jest mową współczesności. Protestuje tylko przeciwko przekraczaniu granic i przeciwko nadmiarowi, który zawsze w takim wypadku jest zjawiskiem przywołującym po prostu zły gust.

Kolejna kwestia: Kazimierz był kiedyś konglomeratem kultur, czego już dziś nie widać. Świat, który odszedł – świat judaizmu – istnieje tylko w komercyjnym sensie w sklepach z pamiątkami, gdzie na ścianach, na obrazkach, widać twarze ludzi, których nie ma. Ale musimy pamiętać, że Kazimierz był kiedyś światem koegzystencji kultur.

*

I już na koniec rzecz, która mnie żywo interesuje: pisarze piszą i ciągle będą pisać o Kazimierzu, wpisując się tym samym w mit Kazimierza.

Bo przecież – wrócę do wytartego sloganu – Kazimierz to absolutnie magiczne miejsce.