Franciszek Siemiński gola!
Waldemar Siemiński
W kawałku „Piłka nożna na placu” Jurek Kuna przedstawił mojego ojca Franciszka jak żywego.
Tak, ojciec grał w piłkę nożną nawet z dziećmi! Miał bzika na punkcie tego sportu. Jakże ciężkie dla niego musiało być to, że tej pasji nie mógł dzielić w Kazimierzu z nikim z dorosłych.
Był sportowcem z najprawdziwszego zdarzenia. Pochodził z Pomorza, a dzisiejszy premier Polski Tusk pokazuje, że mężczyźni z tamtych stron dozgonnie wierni są nie tylko żonom, ale także uprawianiu sportu. Tusk chce zrobić 2500 boisk do piłki nożnej (orlików), czyli boisko w każdej polskiej gminie. Ojciec próbował zrobić rzecz równie trudną. 60 lat temu wstecz, zaraz po wielkiej wojnie, w zacofanej, zabitej dechami Kongresówce tworzył klub piłki nożnej. Właśnie w Kazimierzu. Z tego powodu i chyba dlatego, że jak ognia unikał noszenia czap i baranic nazywali go w mieście „wariat z mokrą głową”.
Po jego szalonym przedsięwzięciu -LZS-ie Kazimierz (w latach 50 Zespół Sportowy musiał być Ludowy) w piłkarskiej historii Kazimierza nastąpiła głęboka zapaść.
Dopiero ostatnio próbuje się wzbić do lotu „Orzeł” Kazimierz. W ojca LZS-ie grali wyłącznie chłopcy z Kazimierza. W „Orłach” grają, podobno, przeważnie zawodnicy z Puław.
W okupację ojciec swoją piłką nożną uratował sobie życie.
W Krwawą Środę wpadł na pomysł, że uda urzędnika i przechowa się w magistracie. Ubrał się elegancko i z domu przez plac zmierzał prosto do celu. Na placu zatrzymał go jednak niemiecki żołnierz. Okazało się, że był to volksdeutsch z Pomorza. Dokładnie z Grudziądza, w którym w dzieciństwie i młodości mieszkał też mój ojciec.
Sprawdzając dokumenty ojca żołnierz rozpoznał w nim młodego, grudziądzkiego piłkarza. W Grudziądzu przed wojną były dwa kluby sportowe – robotniczy i bardziej elitarny. Ojciec początkował w klubie robotniczym. Żołnierz odeskortował ojca osobiście do magistratu, do sali w której, o czym ojciec wiedział, jedno z biurek stało wolne. Ojciec usiadł przy tym biurku wśród trusiej ciszy urzędników. Za chwilę wpadł do urzędu niemiecki oficer. Od drzwi badał sytuację na sali. Wyszedł. Wszyscy odetchnęli.
Dzisiejsze kazimierskie „Orły” mają boisko na granicy miasta z Bochotnicą. Piłkarska drużyna ojca grała na jedynym nadającym się wówczas do tego miejscu w mieście – pustym placu przy skwerze nadwiślańskim. Przed wojną stał tam budynek kasyna. Kasyno miało podobno nawet swój kort tenisowy. W ojca pierwszych piłkarskich, kazimierskich teamach grali uczniowie liceum i zawodówki: Górka, Zdanowski, Radomski, Pielakowie, Kwiecińscy. Jak przez mgłę majaczy mi się wspomnienie towarzyskiego meczu z LZS – Janowiec i obiadu po tym meczu – w Janowcu.
Może są tacy co to pamiętają i się odezwą. Gdy zachorowałem na gruźlicę kostną kolana ojciec odwiózł mnie do sanatorium w Otwocku. Regularnie pisał do mnie listy. Połowa z nich była o piłce nożnej. Brylowali w niej wtedy Węgrzy, którzy dawali łupnia niepokonanym wcześniej Anglikom.
Węgierski napastnik Puskas był dla ojca w tych listach tym czym Pan Wołodyjowski dla Sienkiewicza w Trylogii.
Z biegiem lat ojciec coraz bardziej „wsiąkał” w Kazimierz. Tak jak inni tutejsi dzielił czas na pracę, dom i niedzielny wypoczynek z obowiązkową sumą w Kościele Farnym. Gdy zdarzały się wolne chwile w towarzystwie kolegów i znajomych urozmaicane były „czymś mocniejszym”, a nie sportem.
Mimo tego ciągnęło go do sportu do końca jego dni (zmarł 29 marca 1986 r.) Tekst Jurka Kuny „Piłka nożna na placu” jest tego dowodem.
Waldemar Siemiński