Figura na Kwaskowej Górze
Sąsiadka 1:
Na rozstajnych drogach się stawia krzyże. Nie wiem, nie powiem dlaczego… Może, że jedni ludzie jada w tę stronę, drudzy w tą i tu się spotykają?
Sąsiadka 2:
Ta figura tu stoi od…ho ho… – od niepamiętnych czasów. Jeszcze byłam taka mała, kiedy ona stała, a mam już osiemdziesiąt lat i 9 prawnuków. Wincenty to postawił.
Sąsiad 1:
Wincenty Górecki na pewno nie miał styczności ze stawianiem figury, bo to nie była jego placówka. Dopiero się obżenił z babcią Emilką, ok. roku 1904 albo 1905 i się tu przeniósł, ale nie wcześniej, bo ich posiadłość była na Puławskiej. Taka informacja jest błędna.
A skąd figura w tym miejscu – nie potrafię powiedzieć. Czy ona stała wcześniej i tylko wymienili w roku 1892? Taka data była na starym krzyżu i ją żeśmy przekuli na nowy.
Możliwe, że stała i dawniej, bo to była droga traktowa – trakt opolski. Tędy się jeździło, a Czerniawy wtedy były niedrożne, biło tam ładnie źródełko i stały bagna.
Sąsiadka 3:
Figura stoi w tym miejscu, bo tak się zawsze stawiało: na rozstaju dróg; rozstaje ludzi fascynowały. Nie wiadomo, kto pierwszy postawił figurę, ale odkąd pamiętam, zawsze tam była, chociaż nigdzie wokół nie stały domy. Tylko Arkadia i kuźnia Trojanowskich i dom Romańskich – Trojanowszczyzna.
Mówiło się „figura”. Nie krzyż, tylko „figura”.
To był odnośnik, ważny punkt orientacyjny. Kogo gdzieś spotkałam? – koło figury. Myślę, że tam zawsze był krzyż, nawet przed tym starym jeszcze. Cały czas. Myślę tak dlatego, że tym wąwozem prowadziła droga do Krakowa, na Opole, to był trakt – miejsce ważne.
Sąsiadka 1:
W starym krzyżu był wcięty obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej, wpasowany w drewno. Głębiej był wcięty. Jak pamiętam tą figurę, to obrazek zawsze był.
Sąsiadka 4:
Odkąd mnie pamięć sięga – krzyż stał. Był jeszcze przede mną. Daleko przede mną. Pod figurą się modlili, spotykali, śpiewali. Litanię do Matki Boskiej. Zawsze się mówiło „przy figurze”, „krzyż” to się teraz mówi. W maju śpiewaliśmy tam pieśni Maryjne.
A jak było święcenie pól, zawsze był ubierany ołtarz. Na taką okoliczność przynoszone były obrazy. Moja babcia kiedyś przyniosła do figury dwa: Matkę Boskę Częstochowskę i Pana Jezusa w Ogórjcu. Z Częstochowy przyniesione, na piechotę, poświęcone na Jasnej Górze. Tak to wspaniale wyglądało, że ksiądz Łukowiec aż się przez stolik, co na nim był zrobiony ołtarz, wychylił, żeby przeczytać co jest na obrazie napisane. „Piękna Matka Boska” – tak powiedział.
Pod figurą w czasie mszy była albo prośba o pogodę, albo o to, żeby deszcz się skończył. O błogosławieństwo.
Wcześniej zbierało się pieniądze i dawało na mszę: albo na deszcz, albo żeby była pogoda. Jedna msza odprawiała się u fary, jedna w klasztorze. Ksiądz ogłaszał w kościele, że w tym i w tym miejscu będzie święcenie pól. Wtedy ludzie wiedzą, wychodzą – każdy pod swoją figurę. Kobiety chodziły zbierać datki, moja mama też chodziła po domach. A to sąsiedzi dali pieniądze, a to jajka…( jajka sprzedali i do księdza nieśli samą gotówkę, bo na co księdzu nieść jajka?). Sąsiedzi sobie wyznaczyli, że na przykład: „o, my obie, idziemy, zbiórkę robimy”. Moja teściowa w tym uczestniczyła, potem mnie przekazała pałeczkę – „ty jesteś młodsza”.
Figurę ubierali sąsiedzi. I kobiety, i mężczyźni. Mężczyźni wkopywali żywe brzózki.
Sąsiadka 2:
Jakśmy ubrali ołtarzyk pod figurą na poświęcenie pól, to przyszedł ksiądz i się zachwycił. Mówi: „no tutaj to tylko mszę odprawiać”.
Sąsiadka 1:
Wynosiłam kwiatki, (jak kwiatków sztucznych jeszcze nie było). Miałam piękne szparagusy, dwa, te szparagusy się postawiło.
Sąsiadka 2:
Ksiądz się modlił przy krzyżu w intencjach i święcił ziemię.
Sasiadka 1:
To święcenie wyglądało pięknie. Ksiądz się pomodlił, parę słów powiedział i jechał dalej, do następnej figury. Ale w ogóle często, od dzieciństwa tam chodziliśmy, kwiaty – śmy nosili.
W maju… Zawsze w maju.
Sąsiadka 2:
Kiedyś był taki zwyczaj, że zaczęli ludzie od litanii do Matki Boskiej i po niej pieśni śpiewali, dość długo, wieczorem, cały maj, starzy i młodzi.
Młodzież… śpiewało się pięknie.
A jak się pięknie ubierało, figurę, oooo…!!! Chodziliśmy na cmentarz, tam rósł barwinek. Zwoje tego barwinku przywoziliśmy, jaki piękny wieniec żeśmy uwili! I kwiatki robione z bibułki się wstawiało w wieńce, bo nie było wtedy plastików. Jak nie było deszczu, to to pięknie wyglądało. Bardzo pięknie. Oplatało się krzyż, ramionka też i z nich, z tych ramionek jeszcze sploty były puszczone w dół, jak łańcuch.
Dużo pieśni było śpiewanych, a potem młodzież odchodziła, odprowadzali się.
Sąsiadka 5:
Mojemu tatusiowi bardzo się nie podobał kawaler, co do mnie zachodził. A jak mu już całkiem podpadł, tatuś mówi:
– O nie, koniec randki. Nie będziesz się z nim widywać! On się dwoma palcami żegna w kościele i jego ojciec też. Cudaki dwa.
Ojciec mi nie dał z nim chodzić. A ja nie mogłam rządzić… to jakiś czas – bodaj ukradkiem…na chwilę.
Chodziło się do figury. W maju chodziło się do figury śpiewać, więc jak szłam, to na pięć minut po drodze stawałam, żeby go chociaż zobaczyć. Przez te pięć minut sobie poszeptaliśmy i zaraz rozchód. Dłuższych randek nie było, bo ojciec mnie pilnował, śledził, szpiegował.
– To nie dla ciebie – powtarzał, a ja latałam na te śpiewy. I on też. Ale nie tylko dlatego, że nam się przykrzyło do litanii.
Sąsiadka 1:
Nie mam żadnych zdjęć z figurą. Kto je miał – teraz już nie dojdziemy. Miała na pewno Marcinia Oleska, zrobił jej Murgrabia. Morgrabia już nie żyje, on przyjeżdżał zawsze do Oleskich. Taki wysoki. Szybko poleciał na tamten świat… Zawsze przyjeżdżali na miesiąc czasu wypoczywać i nieraz, jak było bardzo ciężko, mówiłam: „wie pan co? Co ja mogę panu dać? Ziemniaków mogę, parę jajek, mleka” – mieliśmy krowę, mieliśmy dwie. Dzieliliśmy się.
*
Pamiętam, że z góry jak nieboszczyk był niesiony, to ksiądz wychodził pod figurę, po nieboszczyka. Później rzadko, bo na trumny zaczęli czekać pod figurą koło szkoły, a teraz ostatnio to już ksiądz wcale nie idzie. Ale wcześniej przywozili pod figurę i czekali aż ksiądz poprowadzi. Ojciec mi opowiadał, że tak wyszli po jego ojca, mnie jeszcze na świecie nie było.
*
A w wojnę z krzyżem to było tak: 1944 rok, sierpień, wiem na pewno, bo mój tata kopał motyką kartofle, to nie był inny miesiąc, tylko sierpień. U Góreckich stały katiusze, u Wicka Góreckiego. To były tak wrzeszczące działa, że aż zapierało ducha, aż człowiek głuchy się robił, takie piszczące. Z tej strony strzelają – to Ruskie. Za Wisłę posyłają. No to my jeszcze kopiemy. Tata kopie kartofle, a ja wybieram cebulę, żeby zdążyć przed Ruskimi, bo nam Ruskie cebulę kradły. Oni tak łapczywie ją jedli, że my jabłka nie tak łakomie. No, ale nie ma się co dziwić, byli wymordowani, głodni. Przyszła pani Paulina i mówi, że se też ze dwa kilo kartofli by ukopała, żeby jej tata dał. Pamiętam jeszcze pomidory: były wtedy tak obrodzone, że ja już takiego roku nie pamiętam. Uzbierałam koszyk pomidorów, ona se zbiera pomidory, czy te kartofle, a wtedy… leci. Aby świstało. Trzask. Tu nie było przecież budynków weterynarii, nic, tylko goły plac, grzędy zakonnic. I już ścięte lipy koło figury! – aby trzaska wszystko. Jak to się zaczęło, ojciec krzyknął: „kładźcie się na ziemię!!!”. I my na ziemię, ja, i pani Paulina. „Kładź się twarzą do ziemi, bo cię może oślepić!”
Za nami śwista; tu gdzie Cywki upadł pocisk. Była z tego taaaka wyrwa! Ziemia się rozpryskiwała, aż na nas leciała.
– Leżeć!
Nie ruszamy się, leżymy.
– Mogę już wstać? – pytam.
– Jeszcze nie, jeszcze będą nadawać.
Później ojciec mówi tak: „jakbyś się położyła twarzą do góry, to ziemia co w nią kula upadła mogłaby cię zaślepić. Dlatego w czasie takiego nalotu kładzie się twarz na ziemię.
Ojciec jeszcze powiedział: ( a mój tata był Piłsudczykiem, o tę wolność, co był cud nad Wisłą walczył): „ jak tu strzelają, to nie ma się co bać, bo zawsze strzały idą do góry. Ale jak zza Wisły – to już wtedy na poziom niski schodzą, bo tu chcą spaść.” Musieli chyba mieć zamiar, żeby pocelować tutaj na ten ogród, na tę figurę. Tata mówi dalej: zza Wisły jak leci, tam wystrzelone, to leci górą, a jak ma spadać, to się wtedy zniża do poziomu.”
Dlatego te lipy koło figury były ucięte. Świstnęły je pociski. Później, jak jechaliśmy, to tata aż musiał się zatrzymać; obejrzeliśmy spokojnie, bo już nie strzelali ani tu, ani tu, ucichło na trochę.
Ja nie myślałam w życiu, że te lipy odżyją… I jeszcze wtedy zauważyłam, że Pan Jezus potąd, do pasa obcięty…
*
Te lipy były przepiękne przed wojną, takie okrągłe… Grube. A później ścięło o tak, jak nożem. Jak się kto przyjrzy, to się dopatrzy, że są tylko odrosty.
Sąsiadka 6:
Jako dziecko pamiętam, jak śpiewaliśmy pod krzyżem, pod tym jeszcze starym. Na nim była data 1892 i równo sto lat potem został postawiony nowy.
Stary krzyż był w opłakanym stanie, podupadający, bardzo zniszczony. Sąsiedzi, mieszkańcy okolicy postanowili zrobić nową figurę. Trzeba było uzbierać pieniądze, więc chodziły panie od domu do domu, mówiły o co chodzi i ludzie tyle, ile mogli – dawali. Datki miały podkreślić udział w przedsięwzięciu a nie sponsorować, bo drewno dał darczyńca.
Kiedy się zmienia taki krzyż, to trzeba powiedzieć proboszczowi, bo on jest gospodarzem od spraw Bożych.
– Proszę księdza, chcemy społecznie krzyż naprawić.
Minął rok, dwa właściwie. Jeden sąsiad powiedział, że się tym przedsięwzięciem zajmie, zawiezie drewno do tartaku. Zawiózł do Słotwin.
*
Sąsiad 1:
Z inicjatywy sąsiadów figurę wymieniono.
Tamten krzyż się walił, ramię zaraz by odpadło, trzeba było zmienić.
Ucięliśmy jednego dęba, zawiozłem do tartaku – oglądamy – no nie wyda. Te stare przekroje takie duże – nie wyda za chorobę.
Teścio dał dęba wielkiego.
Ten nowy krzyż jest to monolit, zrobiony według starego: te same wymiary, zgodnie ze starą technologią. Orobiliśmy się we czterech dwa dni w lesie, później w tartaku. Było to skomplikowane cięcie, bo trzeba najpierw wyciąć tak o, potem piły przestawić, trudno jak nie wiem. Kiedyś to wydziabywali siekierami, a teraz z jednego kawałka trzeba piłą, a u dołu ma jakiś wymiar, potem przewężenie – jak się ustawi u dołu, to zabraknie u góry… Kawał dębu musiało być.
*
Jakśmy cięli, pomagał każdy kto mógł, cieśle. Nikt się nie sprzeciwiał, każdy wspierał.
Przy montażu zdecydowaliśmy stawiać na linach, ale coś tam ucięliśmy i stary krzyż poleciał na druty elektryczne. Zawisł na nich. Wszystko przez to, że szybko – szybko, i zamiast go uwiązać, ściągnąć, to tak jakoś wyszło. Stało się. Wisi na drutach. Druty się kołyszą, ale trzymają. Biegiem pojechałem na posterunek, było przed samą trzecią.
– Dawajcie – mówię – jakąś pomoc.
– Już dzisiaj nie, późno.
– Nie zawracaj głowy – mówię – bo wisi na drutach, trza jechać.
Przyjechali szybko z podnośnikiem i jakoś się to odplątało.
Było zamieszanie, chłopów dużo, zewsząd przylecieli do pomocy. No i się wykopało fundament, postument dało się odrębny – tym samym nie ma styczności z ziemią, tak jak miał stary krzyż. Ale jak go Czarnecki zaczął wycinać, okazało się, że to super drzewo, zdrowe jak choroba, wióry się sypały pomarańczowe jak bluzka, sama szczypa, czyli znaczy, że wtedy dali dobry materiał. Sosnowy, ale teraz takiej sosny już nie ma. Starodrzew, sama szczypa. Żeby taki wymiar zrobić – to musiała być stara sosna. Wysokość żeby osiągnąć daną.
Na starym krzyżu jest miejsce po jakiejś tabliczce, takie wklęsłe. Myślałem, że może tam coś było napisane o fundatorach, ale jak tu jedna sąsiadka mówi, że był obrazek, to może i tak. Bardzo prawdopodobne. Są też litery i data, z góry na dół, wyżej obrazka, między obrazkiem i poprzeczką. Ten napis musiał robić ktoś, kto miał talent, bo takie ładniejsze litery starodawne… Na tym nowym też jest napis, Zdzicho wyciął jak mógł.
Jak to się stawiało, to każdy się zleciał. Potem było kierunkowanie – jak ustawić. Trochęśmy lipę podcięli, bo zasłaniała. Zresztą, przez te gałęzie krzyż poleciał tam, gdzie nie trzeba. O gałęzie się zawinął i poszedł na druty. Jak leciał, to Pan Jezus upadł, ale zaraz Go ktoś podniósł. Trzeba przyznać, że był już trochę przyfatygowany, a jeszcze jak uderzył o ziemię…
Ale była nerwówa.
Lipy trzeba by przygolić, żeby bardziej wyeksponować krzyż.
Sądząc po ich budowie, mi się wydaje, że one były wsadzone w tym samym roku, co stara figura. Miały tyle lat co ona.
Ludzie przejeżdżali tamtędy, traktem, to się każdy pomodlił, przeżegnał. Dlatego to jest ważna figura. Nie tylko dlatego, że poświęcona, ale i ludzką uświęcona modlitwą.
Sąsiad 2:
A teraz nie ma zwyczaju i nikt nie śpiewa. Nie wiem, wcale, co to dalej będzie. Wszystko tak gaśnie, że nie wiem.
Sąsiadka 1:
Pięknie było przy figurze, żywe brzózki, ołtarz , ktoś przyniósł obraz, ktoś kwiatki, Bogdan Kobiałka coś tam przyniósł.
U nas tego już nie ma. I nigdzie nie ma. Teraz to jest tak: telewizja, radio internet – i na tym się kończy życie człowieka.
Nic nie powiem na to.
oprac. bg i as