Doktór Tyszkiewicz
Opowiada Pani W.

Chciałabym, żeby ludzie zrozumieli, żeby ktoś napisał, co to jest praca społeczna. Wtedy takie wspomnienie będzie musiało przypomnieć o doktorze Tyszkiewiczu.

To był wielki lekarz, a tymczasem nikt o nim nic nie wie. Ja sama po stokroć miałam napisać artykuł, ale…

Każdemu się dzisiaj zdaje, że ul. Tyszkiewicza jest tak nazwana, bo tam był jego dom i plac – no to jest i jego ulica. Ja też mieszkam przy ulicy, a na niej przecież nigdy nie będzie mojego imienia. Jego jest – dlatego, że był on lekarzem. Dlatego, że to był wielki społecznik w znaczeniu słowa, którego dziś nikt nie rozumie. Ludzie dziś po prostu nie znają tego słowa.

Miałam koło 10 lat, gdy doktór umarł, ale doskonale go pamiętam.

Przed wojną w Kazimierzu było ileś Żydów, w tym ileś bidoty. Li tej strasznej – chałaciarzy w obdartych chałatach, którzy mieli po jednej kozie. Tych najbidniejszych, którzy nie mieli nawet na macę, starych żydów, i młodych też – wszystkich potrzebujących doktór Tyszkiewicz leczył za darmo. Chodził na każde wezwanie do domu, odwiedzał też bez wezwania, przynosił lekarstwa kupione przez siebie.

Wtedy nie było rentgenów i tego tam, ale były bańki, proszki od bólu głowy – i on to kupował. A gdy stawiał bańki, to przychodził na drugi dzień i sprawdzał, jak się czuje pacjent, czy jest diagnoza dobrze postawiona i jeszcze raz dał jakieś smarowanie, sam nacierał chorego Żyda i Żydówkę.

Pojechał na wieś do Rogowa, czy na Zagajdzie, czy do Męćmierza (który był wsią nędzy jednej… Męćmierz teraz jest elitarny, ale trzeba pamiętać co to było kiedyś…). Przyjechał ksiądz, przyjechał z Panem Bogiem – tak było, tak musiało być przed wojną – i przyjechał doktór jaką chabetą, takim koniem ostatniej już gildy, ze wsi co go dali po pana doktora. Przyjechał na snopku słomy. Dziś panu doktorowi jakby mercedesa dać, to by nie pojechał przecież za nic na świecie do Okala. A on przyjechał i bada tego chorego, chorą starą babę. Naciera, smaruje, tu – jak mówi – boli, tu on jeszcze bańki stawia, naciera. Ale sąsiadka przychodzi i mówi „panie doktorze, dziadek, o w ty chałupie, tak go zumb boli okrutnie, nie wiemy co z tym zębem robić, ni nic”. „Zaraz pójdę”. Wyrwał zęba, nic za to nie chciał.

Zmierzam do tego, że to był legionista, był ranny w boju i po iluś latach rana w płucach się odnowiła. Zmarł. Żona była w ciąży. Syn się urodził po jego śmierci.

Leczył połowę ludzi najbiedniejszych. Był taki szpital dla nędzarzy koło św. Anny, przychodził tam, leczył. Wołali, nie wołali – przychodził, oglądał. Mało że leczył, to jeszcze lekarstwa rozdawał za darmo.

A kupił taki piękny plac i taki piękny duży dom postawił – i nie zubożał przez to leczenie biednych. Dziś lekarze mówią: to my byśmy rowerem jeździli. Nieprawda. Lekarze całe życie świetnie zarabiali.

Doktór Tyszkiewicz żył 45 lat i leczył połowę miasta. Gdyby żył 80 – też by leczył i miałby za co żyć. Leczyłby wtedy połowę województwa i cztery by domy takie postawił. Bo nie z biednych brał pieniądze, tylko z innych, z tych co mógł. Tego nikt teraz nie może pojąć.

Jako mała dziewczynka byłam u doktora i pamiętam nawet, w którym pokoju: od frontu taki po lewej stronie – tam był jego gabinet. A tu się siedziało. Jak byłam na coś chora (o, tycia byłam), to jak mama powiedziała, że do doktora idziemy, to ja już zaczynałam płakać. I płakałam przez cztery dni – tak się strasznie doktora bałam. I w poczekalni cały czas płakałam. Pamiętam jak dziś, jak pan doktór mówi: „tutaj szczyty tylko posmaruję. Zobacz, tu jest buteleczka, to lekarstwo, posmaruję delikatnie, nie płacz, jedną banieczkę” – a ja się darłam wniebogłosy.

Tak się dawniej leczyło. Dziś mówią mi, że jest inaczej. A ja na to: „to leczta pijawkami, ale leczta”. A oni nawet pijawkami nie leczą.

Ja te swoje strachy przed nim widziałam, dlatego nie pamiętam go tak dobrze. Mnie się zdaje, że był średniego wzrostu, z jakąś taką walizeczką, skromny człowiek, anielski w obejściu.

Przyjechał jakiś taki bidok, kunikiem, chabetą, wozem na żelaznych kołach i nic więcej, tylko snopek słomy (bo takie było siedzenie, takie były czasy, ale czy to dziś jest do pojęcia?) Dziś? Dziś zawsze się do chorego lekarz spóźni. A już jak w szpitalu nie jest opłacony, to niech pani ucieka, bo na pewno pani umrze.

Chciałabym to opowiedzieć, choć tylko strzępki znam.

Ale dla mnie nie jest ważne w tym wszystkim jak wyglądał, tylko co to jest praca społeczna, której on był wcieleniem.

Dziś etos lekarza upadł. Bo nie pamięta się doktora Tyszkiewicza, a powinien być stawiany za wzór!

I o tym chciałabym, żeby nikt nie zapomniał.

Czytaj też…