Blok zwany Batorym

„Batory”, Jan Trembicki, 14.02.1973 (biblioteka.teatrnn.pl)

Stoi w Kazimierzu, opodal poczty i rynku, budynek dziwniejszy niż inne. Wygląda, jakby wypadł przypadkiem z luku bagażowego samolotu, wiozącego hotele robotnicze do okręgu przemysłowego, walczącego o tytuł przodownika. Każdy, kto pierwszy raz zjawi się w Kazimierzu, wybałusza oczy: skąd to tutaj??? No i zagadnięty odpowiada jak umie, mnożą się najbardziej nieprawdopodobne anegdoty, włącznie z tą o konkursie ogłoszonym w krajach RWPG na hotel w Hawanie. Nagrodą miała być realizacja projektu, lecz Hawana nie życzyła obiektu, tedy budynek grand prix– zwany dalej „Batorym” stanął w Kazimierzu. Malownicza to i egzotyczna historia, tyle, że z palca wyssana.

Pan Jerzy Żurawski, wieloletni miejski konserwator zabytków, opowiada:

„Budynek ten został oddany do użytku w 1968 r. i od początku spotykał się z wielką krytyką, ja też go krytykowałem. Projekt był jednak zatwierdzony przez Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków – Mieczysława Kurzątkowskiego – a przedtem skierowany na komisję u Generalnego Konserwatora. Tam również zaopiniowano go pozytywnie, prawdopodobnie ze względu na jego autora, prof. Bohdana Lacherta.

Lata 60 – te to okres, w którym starano się – na zasadzie kontrastu dla tradycyjnego budownictwa w Kazimierzu – kształtować nową architekturę. Uważano, że trzeba tu wprowadzić nowoczesność. Dopiero kilka przykładów, takich, jak dom zaprojektowany przez Lacherta i niektóre domy przy ul. Nadrzecznej, spowodowało powrót do koncepcji, że jednak w śródmieściu Kazimierza nie należy kontrastować architektury tradycyjnej i nowoczesnej. A więc np. unikać należy płaskich dachów (choć np. poczta – projekt Gutta z 1936 roku, przeczyłby takiej polityce konserwatorskiej. Gutt bowiem wybudował modernistyczny budynek, który doskonale wpisał się w Kazimierz. Doskonale wyważona skala, i brak dachu, który – gdyby był – zasłaniałby widok na farę i ruiny zamku.) A tzw. „Batory” ma płaski dach, gdyż w założeniu miał być on „zielony”, co znaczy tyle, że na dachu miał być ogród, który oczywiście nigdy nie powstał. Pamiętajmy, że w tamtym czasie wszystko było potwornie zbiurokratyzowane, wszystko musiało być szybko, wszystko przy najmniejszych kosztach, a poza tym – tu zabrakło wyobraźni. Przecież te mieszkania wołają o pomstę do nieba! Co ciekawe, kiedy przyjechałem do Kazimierza w styczniu 1972, właśnie w tzw. Lachertówce otrzymałem tymczasowe, trzypokojowe mieszkanie i to było coś okropnego! Te kuchnie, te łazienki… Zdaje mi się, że to ówczesny konserwator nie wydał zgody na założenie centralnego ogrzewania, które kopcąc miałoby zanieczyszczać środowisko zabytkowe, stąd właśnie piece i kuchnie węglowe. I my z żoną taskaliśmy wiadra z węglem z piwnicy, obchodząc dom dookoła, potem tymi galeriami, po schodach. A te piece… to były żelazne piecyki, w których kiedy się rozpaliło – nie można było wytrzymać z gorąca, a jak wygasało – natychmiast robiło się zimno. Ale cóż… Głód mieszkań był wtedy ogromy, ludzie się pchali do nowoczesności. Ówczesny przewodniczący Miejskiej Rady Narodowej, Duer, który realizował tę inwestycję, mieszkał w domku Sicińskiego, ale był tak zachwycony tamtymi mieszkaniami (bo to nowoczesność!), że załatwił sobie jedno. Bez przydziału bodajże. (Wybuchła wokół tego awantura, zakończona tak, że wyleciał on ze stanowiska przewodniczącego). Ale spełniło się jego marzenie: opuścił dom po Sicińskim i zamieszkał w prawdziwym bloku!!!!

„Batory”, Jan Trembicki, 14.02.1973 (biblioteka.teatrnn.pl)

Pamiętam, że w czasie, kiedy mieszkałem w „Lachertówce”, na parterze wisiała tabliczka, umieszczona przez ówczesne prezydium Miejskiej Rady Narodowej z wyjaśnieniem, że dom został zaprojektowany przez prof. Lacherta i zatwierdzony przez ministerstwo i konserwatora. Napis był po to, żeby dano spokój ówczesnemu przewodniczącemu MRN, bo ktokolwiek przyjeżdżał, miał pretensję o ten blok. Jego architektura jest – miedzy nami mówiąc – banalna. Ja ją nazywam pogardliwie architekturą tortu: galeria – ściana – galeria – ściana – taki, ot, przekładaniec. Pracując w Muzeum Nadwiślańskim, w 1973 r. założyłem tam pracownię architektoniczną z Jerzym Kowarskim na czele. Pracowali tam oboje Państwo Doraczyńscy i Buchalikowie. W pracowni tej została opracowana koncepcja przebudowy Lachertowki, wszyscy bowiem byliśmy zdania, że należy dać jej piątą elewację. A to dlatego, że dom ten wygląda fatalnie przede wszystkim z punktów widokowych, położonych ponad kościołem farnym. Koncepcja ta dość zgrabnie była zrobiona. Budynek, jak wiemy, złożony jest z kilku segmentów, gdzie elewacje w stosunku do siebie się „klawiszują”. Linię ciągłą mają tylko balustrady balkonów, opadające nieco w dół. Górny balkon nie ma żadnego zadaszenia, a to nie jest praktyczne. W projekcie przebudowy znajdowało się więc zadaszenie – trójspadowy dach ze spadkiem również w kierunku ul. Witkiewicza; niezbyt stromy, ale mieściła się pod nim jeszcze jedna kondygnacja. Bardzo ładnie to wyglądało i uwzględniona była różnica wszystkich segmentów, tzn. nie było ciągłej kalenicy. Kalenica składała się z kilku odcinków opadających w kierunku ul. Witkiewicza. Prof. Bogdan Lachert żył jeszcze w tym czasie, zatem wypadało zwrócić się do niego z zapytaniem, co on na tę koncepcję. A profesor stanowczo nie zgodził się na przebudowę.”

I na tym się skończyło. Blok stoi, jak stal, bez ogrodu na dachu, bez dodatkowej kondygnacji, z piecami i kuchniami węglowymi. Stał się zresztą w jakimś sensie, miejscowym curiosum. I mimo wszystko – chyba do niego przywykliśmy…

Tak to było z „Lachertówką”, przezwaną przez miejscowych Batorym.