Adolf Rudnicki
Sto jeden I. Lato

Sztetl  ·  Varia
Kazimierz, żydowskie dzieci, B.J. Dorys

Tego lata antysemityzm rozszalał się na dobre. Tutaj w miasteczku dawał się o wiele mniej we znaki niż gdzie indziej, za dużo tu było Żydów, ale i tutaj się go odczuwało. Znałem chłopca Sztajerka. Ponieważ Sztajerów było kilku, należało dodać: mały, mały Sztajerek, co zresztą przytaczam dla starszych roczników, które pamiętają jeszcze jako pędraka pędzącego za gośćmi i kawałami wyłudzającego od nich parę groszy.

Sztajer liczył dzisiaj nie więcej niż osiemnaście lat. Od siódmego roku życia sprzedawał gazety. Ongi był pupilem publiczności, dziennikarze pisywali o nim, fotografowali go, na swój sposób był cudownym dzieckiem. Kolegował z bogatymi rówieśnikami, których czas oraz pieniądze rodziców uczyniły „ludźmi”, którym stosunki rodziców dały ze świata wszystko to, co świat może dać.

Dziś pomiędzy Sztajerkiem a eks-kolegami tkwiła przepaść. Chłopiec znajdował się w tym wieku, kiedy już sobie z tego zdawał sprawę. I nie wygwizdywał już skocznych melodii, jak w latach ubiegłych, kiedy w ten sposób sygnalizował swoje istnienie, swój równy ptakom żywot beztroski, niezorientowany w złożoności losów ludzkich. Ni był już skory do wyznań o oficerach, który wraz z napiwkami pozostawiali mu żony do pilnowania, zakochane w swym aniele stróżu. Nie mówił o pewnych znanych na tutejszym gruncie damach, że zwabiały go do wąwozów i tam, ech, co tam! Ani gwizdał, ani opowiadał o sobie mały Sztajerek. Posmutniał tak, że przerażała mnie jego twarz, ciężka, obojętna, niczym nie zainteresowana, jakaś za bardzo dojrzała, a przecież nic z życia jeszcze nie zaznał. To się widziało, nie był już ciekaw życia. Jego ojciec wierzył w Jerozolimę i oczekiwał nadejścia Mesjasza, syn niedaleko odszedł od ojca, syn pozostał wierny i ojcu, i narodowi. Tego lata mały Sztajerek uwierzył w Madryt, w Chiny, mały syn starego narodu, który od dawna zasłużył sobie na łaskawy chleb ludzkości.

Patrząc na Sztajerka już widziałem, jak się potoczy jego życie. Widziałem, jak stanie się cyniczny, tak cyniczny, że niczym mu zaimponować nie będzie można. Skazanemu na bierne przypatrywanie się wszystkiemu, co piękne, z daleko od źródeł żywego życia, nic mu nie będzie godne. Wszystko dlatego, że w rzeczywistości, w której żył, nie było dla niego miejsca. Owszem, znalazło się miejsce i dla niego. Właśnie tego lata burmistrz wsadził go na tydzień do kozy. Pytałem potem chłopca o przyczynę. – W tych czasach pyta pan, dlaczego Żyd idzie do paki? – odparł błysnąwszy oczami, po czym szybko zostawił mnie na środku Rynku.